sobota, 19 listopada 2016

Rozdział XV

      10.05.2015, niedziela
      Nadszedł ten dzień, drugi wyjazdowy mecz o Mistrzostwo Włoch. Od samego rana staraliśmy się skoncentrować, aby równo o godzinie dwunastej dać z siebie wszystko i pokazać trydentczykom, że ich drużyna nie zasłużyła na zwycięstwo.
      Trener nie chciał nas obciążać męczącymi treningami przed spotkaniem z rywalami, skupiał się na naszej psychice. Dokładnie tydzień wcześniej, na tej samej hali ulegliśmy przeciwnikowi w tie-break'u. Każdy z nas pamiętał tę porażkę, w głowach mieliśmy łzy kibiców rozczarowanych ostatecznym wynikiem spotkania. Tamtego dnia spektakularnie wygraliśmy dwa sety otwierające mecz, aby później równie spektakularnie przegrać trzy kolejne.
      Równo o ósmej wszyscy zjawiliśmy się w stołówce, aby zjeść śniadanie i po raz ostatni przed meczem spokojnie porozmawiać i się odprężyć. Później czekał nas już tylko trening, rozgrzewka i zacięty bój o tytuł.
      - Wiecie, że moja żona zrobiła sobie tatuaż? - rzucił w pewnym momencie Pieter Verhees. Spojrzeliśmy na niego zaskoczeni. Nie wierzyliśmy w to, co mówił. Jego ukochana nie wydawała się osobą, której podoba się taka forma wyrażanie siebie, nie mówiąc już o jej praktykowaniu. Była ona szczupłą szatynką, rzadko upiększała się makijażem, nie przepadała za używaniem lakieru do paznokci, jedynym pierścionkiem, jaki nosiła na palcach była obrączka, a dziurki w jej uszach tylko czasami zdobiły małe wkrętki.
      - A moja za niedługo urodzi mi drugie dziecko - przypomniał Rossini. Wszyscy rzuciliśmy mu podejrzliwe spojrzenia, chcąc w ten sposób zapytać, czy jest pewien, że kobieta na pewno urodzi jego dziecko.
      - A moja żona... - zacząłem optymistycznie - nie istnieje - teatralnie otarłem urojoną łzę spływającą po moim oku, aby dodać dramaturgii moim słowom.
      Wszyscy spojrzeli na mnie ze smutkiem i pokiwali pokrzepiająco głowami.
      - Kiedyś jakaś cię zechce - pocieszali mnie, po czym zgodnie wybuchliśmy śmiechem.
      Ten krótki dialog pozwolił nam choć na moment zapomnieć o stresie i nadchodzącym meczu. Odprężyliśmy się i skupiliśmy na sprawach przyziemnych. Na kilka minut pozbyliśmy się z naszych głów nużącego obrazu przedstawiającego wielki, złoty puchar, po który tak bardzo pragnęliśmy sięgnąć.
      Natychmiast po zjedzeniu śniadania znieśliśmy spakowane torby do autokaru. Po zakończeniu meczu mieliśmy udać się prosto do Modeny, bez ponownego odwiedzania hotelu.
      Lokowanie bagaży w luku zajęło nam zaskakująco niewiele czasu, co pozwoliło nam szybko ruszyć w kierunku hali. Wielu ludzi wybierało się do pracy, więc podróż, która powinna trwać dwadzieścia minut miała się przedłużyć. Zająłem wygodne miejsce przy oknie i wyciągnąłem książkę z podręcznego bagażu.
      - Ta podróż jest męcząca - stwierdził Matteo, przerywając mi czytanie.
      - Przeżyłeś kilkugodzinny przyjazd z Modeny, więc i dojazd na halę przeżyjesz - zapewniłem go, ale ten tylko wymownie na mnie spojrzał.
      Ignorowałem dyskusje moich kolegów o meczu, o przeciwniku i o wartości tytułu, który mogliśmy wkrótce zdobyć. Brzuch bolał mnie na samą myśl o tym, co nas czeka. Wolałem uciec do innej krainy, w której moje problemy i stres przestawały się liczyć.
      Zdziwiłem się, kiedy zdałem sobie sprawę, że przeczytałem kolejne dwa rozdziały podczas podróży do centrum Trydentu, w którym mieściła się wspaniała PalaTrento. To właśnie tam mieliśmy walczyć o zwycięstwo.
      Z bojowym nastawieniem opuszczaliśmy autokar i bocznym wejściem udaliśmy się w stronę szatni. Spokojnie się przebraliśmy, wysłuchując przy tym rad trenera. W międzyczasie ujrzałem symbol nieodebranej wiadomości na wyświetlaczu telefonu i postanowiłem natychmiast zobaczyć kto i w jakim celu próbował się ze mną skontaktować. Okazało się, że to SMS od Antonelli i Adriano, w którym życzyli mi powodzenia, a także informowali o śmierci Squalo.
Ten mecz był dla niego zbyt stresujący, dostawał zawału podczas oczekiwań.
      Poniżej znajdowało się zdjęcie przedstawiające biedną, martwą rybę, której rodzina urządziła mały pogrzeb. Ukryłem telefon w torbie, a kiedy wszyscy byli gotowi, ruszyliśmy w stronę parkietu, na rozgrzewkę.
      Wykonywaliśmy ćwiczenia mające pomóc nam podczas meczu oraz zapobiec kontuzjom. Wiedzieliśmy, że ten bój nie będzie ostatnim, jaki stoczymy w tym sezonie klubowym, więc wszelkie uszkodzenia ciała były szczególnie niemile widziane.
      Kilkadziesiąt minut później Stefano Cesare po raz pierwszy tego dnia użył swojego gwizdka, aby rozpocząć mecz. Dobrze rozpoczęliśmy, jednak podczas przerwy technicznej Radostin Stoytchev pokazał swoją trenerską klasę i przypomniał swoim podopiecznym, jak grać w siatkówkę. Broniliśmy wywalczonej przewagi, jednak ostatecznie polegliśmy - przegraliśmy seta różnicą zaledwie trzech punktów. Kolejne sety wyglądały podobnie i ostatecznie przyniosły pewne zwycięstwo gospodarzom. Kolejny mecz miał odbyć się trzy dni później w Modenie. Był to mecz ostatniej szansy - przed własną publicznością musieliśmy pokonać Energy T.I. Diatec Trentino, aby pozostać w walce o tytuł mistrzowski.
      Schodziliśmy z boiska w nie najlepszych nastrojach, co tłumaczył wynik meczu. Mimo iż pozostawiliśmy na parkiecie swoje serca, porażka w trzech setach zdawała się być druzgocąca. W końcu kto widząc wynik trzy do zera pomyśli o naszej nie najgorszej grze? Każdy uzna to za kompromitację.
      Po podpisaniu pomeczowych protokołów, rozdaniu kilku autografów i przebraniu się, ruszyliśmy do Modeny. W autokarze panowała grobowa atmosfera, nikt się nie odzywał, wszyscy byli zbyt przygnębieni. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nie powinniśmy przegrać. Trener spoglądał na tablet i analizował spotkanie, a ja postanowiłem wrócić do czytania książki.
      Matteo założył słuchawki i oddał się słuchaniu muzyki. Włączył ją na cały głos, co nieco mnie irytowało, jednak postanowiłem to zignorować.
      Skupiłem się na kolejnej przygodzie kapitana Agenora, który właśnie przeczesywał teren wyspy, poszukując drogocennego skarbu. W wąskim strumyku, przez który chciał przeskoczyć znalazł szklaną butelkę z kartką w środku. Wyjął ją z wody i już miałem dowiedzieć się, co w niej znalazł, gdy otrzymałem SMS.
      Wywróciłem oczyma i wyjąłem telefon z kieszeni. Jak się okazało nadawcą wiadomości była Antonella. Odczytałem wszystko, co napisała i zaniemówiłem.



 
Jest i nowy rozdział. Co o nim sądzicie?
Pochwalę się Wam czymś, co ostatnio zauważyłam w Mapach Google, a mianowicie historią moich wyszukiwań, która nie wygląda chyba zbyt normalnie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że nigdy nie byłam we Włoszech i póki co się tam nie wybieram.
Chyba jestem zbytnią perfekcjonistką i przez to zawsze wszystko muszę sprawdzić. Nawet to, ile zajmuje podróż z Modeny do Trydentu xD
Btw. czytam ten rozdział (który napisałam bardzo dawno temu) i widzę w nim nazwisko Radostin Stoytchev, które ostatnio często pojawia się w polskich mediach, więc aż zapytam: jak myślicie, kto zostanie naszym trenerem? :)
Całusy i do napisania :*
PS. Postaram się dziś nadrobić zaległości u Was. Trzymajcie za mnie kciuki :p

10 komentarzy:

  1. Znowu postraszyłaś końcówką :P Ciekawe, co też odebrało mowę Luce... To coś złego czy zaskakującego? A może jedno i drugie? Trzy tygodnie życia w niepewności!
    Nie wiem na ile Twoje ligowe opisy są zgodne z rzeczywistością, ale sprawiasz, że zaczynam kibicować Modenie, choć kompletnie nie interesuję się włoską Serie A ;)
    To dobrze, że przykładasz tak dużą wagę do detali, dzięki temu opowiadanie jest bardziej wiarygodne, bo istnieją autorki, które totalnie nie przejmują się takimi rzeczami, i w ten sposób czasami mamy do czynienia z główną bohaterką, która ma 20 lat i jest lekarzem/prawnikiem (serio, takie przypadki się zdarzają, ale to już hardkor :D)
    A co do trenera, to wszystko mi mówi, że władze PZPS pójdą po linii najmniejszego oporu i wybiorą Fefe, choć tego trenera chyba chciałabym najmniej, bo obawiam się, że znów będzie betonowanie składu i "promowanie" Buszka i Konarskiego, bo grają w Zaksie. Trener, który nie jest obeznany w naszej lidze i nigdy nie współpracował z żadnym z polskich siatkarzy to paradoksalnie może być zaleta, bo każdy będzie mieć czystą kartę, bez żadnego kolesiostwa i układów, no i przede wszystkim najważniejsze jest stopniowe wprowadzanie młodzieży, by nie okazało się za cztery lata, że znów jesteśmy ze wszystkim w lesie i odstajemy od ścisłej czołówki. Chyba na niepowieleniu tych błędów zależy nam najbardziej.
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie polecam zaczynać interesować się Serie A, ta liga nie jest normalna. Tego co tam się czasami wyprawa nie da się ani opisać słowami, ani racjonalnie wytłumaczyć. Dla zdrowia nerwów i własnego spokoju - lepiej nie zaczynać.

      Usuń
  2. Ciekawe kto był na tyle inteligentny, żeby wymyślić mecz w południe! Pewnie dlatego przegrali! Ale serio, nie przypominam sobie innych sytuacji kiedy mecz był tam o tak nietypowej godzinie.
    Vettori przed meczem to ja. Chociaż jestem tylko kibicem, ale przed jakimś ważnym, decydującym o wszystkim spotkaniu też potrafię się tak denerwować że trzęsą mi się ręce i boli mnie brzuch! Czasem się zastanawiam jak zawodnicy to wytrzymują, bo skoro większości ludzi takie uczucia towarzyszą przy stresie przed egzaminami i innymi ważnymi "sprawdzianami", a dla nich niemal każdy mecz to taki sprawdzian dla swoich umiejętności, jak to robią żeby nie zwariować i wyjść na boisko twardo stojąc na nogach, a nie trzęsąc się jak galareta?
    Końcówka trzyma w napięciu... ale! Może zrobiłaś to specjalnie i chcesz żebyśmy myślały że stało się coś złego, a wcale tak nie jest? Taka fałszywa przynęta? Chociaż raz już tak było z płaczącą Antonellą w szpitalu, więc nie wiem czy dwa razy powtarzałabyś ten sam numer dla zmyłki.
    Dbałość o detale to bardzo fajna sprawa, bo ktoś kto w ogóle włoską ligą i Włochami się nie interesuje, nie zwróci na to uwagi, ale już kogoś kto to wszystko śledzi będzie razić. A sprawdzenie wyników meczów, czy oddalenia od siebie miast przecież nie wymaga tyle wysiłku żeby musieć to wymyślać. Jak już coś robić, to porządnie, takiego jestem zdania :)
    Stoytchev w Polsce... taaak, chyba jak przyjedzie sobie na wycieczkę. Nie wierzę w to. W PZPSie jest za dużo układów i układzików, za dużo siatkarzy wybiło się wyłącznie na znanym nazwisku i na tym że jest synusiem swojego tatusia, żeby teraz mieli brać kogoś takiego jak Radostin. On by nie pozwolił sobie dyktować warunków, a władze związku właśnie na to liczą.
    A wybranie się do Włoch polecam z całego serca :) Chyba, że boisz się latać... W takim razie zostaje Szczecin w sierpniu przyszłego roku! Jak oceniasz to, ekhem ekhem, "losowanie" ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cały czas zapominam odpisać ;_;
      Losowanie uważam za tragiczne i jestem bardzo niezadowolona! Mieszkam na południu Polski, marzyłam o meczu Włochy - Serbia w fazie grupowej (Kraków lub Katowice, bo dalej raczej nie mam możliwości pojechać). I co? Ani Włochów, ani Serbów :c Niezmiernie ubolewałam nad tym losowaniem i liczyłam, że je powtórzą, bo coś tam... Ale nie powtórzyli xD

      Usuń
    2. Ja się poważnie nad tym Szczecinem zastanawiam, chociaż na początku byłam wściekła i mówiłam że nie ma mowy, żeby tłuc się taki kawał drogi... Też jestem z południa, piona! Ale na pocieszenie powiem że w Katowicach prawdopodobnie będą baraże i 1/4 z połączenia grupy katowickiej ze szczecińską, a w Krakowie finały, więc chociaż na jeden mecz Włosi powinni przyjechać :)
      A na Modenie w Łodzi będziesz? Termin fatalny, bo przed samymi świętami, dobrze że 23.12 jeszcze tego meczu nie zrobili!

      Usuń
    3. Chyba nie wybiorę się na Modenę, bo Łódź też nie jest najbliżej :c Moi rodzice są niezbyt przychylni jeśli chodzi o moje samotne wyprawy poza odległość około 30 km od domu xD
      Ten Szczecin też zbytnio mi nie odpowiada. Raczej sobie daruję w tym (przyszłym) roku. Będę miała Skrę w Bielsku, musi mi wystarczyć ;p

      Usuń
    4. Ech, ci rodzice :< To fakt że samemu na mecze jeździ się średnio fajnie, ale wychodzę z założenia że lepiej jechać samotnie, niż nie jechać wcale.
      A jakby tak zaproponować im wakacje w Szczecinie, zupełnym przypadkiem, pod koniec sierpnia?
      (ale w Skrze nie grają Włosi)

      Usuń
  3. A ja w tyle tak bardzo że bardziej się chyba nie da. Jutro dorwę się do laptopa i każdy rozdział który mnie ominął postaram się krótko skomentować. Trzymaj kciuki, żeby mi się to udało m!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale jestem żałosna. Udam, że nie zauważam daty mojego pierwszego komentarza pod tym rozdziałem i jak gdyby nigdy nic go skomentuję.
      Nie będę zajmowała się opisem meczu, bo już kiedyś o tym pisałam - lubię czytać, jak inni je opisują, bo to zawsze bardzo mnie interesuje - to, jak inni opisują akcje. No i AŻ TAK nie interesuję się Serie A żeby się wypowiadać (co prawda mam te całe RaiSport 1 i RaiSport 2, ale rzadko uda mi się trafić na siatkówkę, a jednak śledząc jakąś dyscyplinę wolę oglądać spotkania na żywo, niż widzieć suche wyniki. No i nie potrafię się przyzwyczaić do ich sposobu przedstawiania poszczególnych akcji - po naszej przejrzystej, pełnej powtórek realizacji Plus Ligi mam bardzo wysokie oczekiwania :D Ale za to komentatorów mają śmiesznych. Co prawda rozumiem niewiele, ale za to jak już coś wyłapię jestem strasznie dumna :D Włosi to chyba już tak mają, wszystko na żywioł, spontanicznie, trochę niedokładnie, ale ma to jakiś swój urok. Długi nawias, nieważne haha :D)
      Nie przeczytałam jeszcze XVI rozdziału, więc nie mam pojęcia co takiego się stanie, jaką wiadomość otrzymał Luca. Ale po tym, jak prawie wszystkie czytelniczki przekonałaś wcześniej o śmierci Adriano chyba nie będę bawiła się w zgadywanki i nie będę spekulować co takiego się wydarzy. Nie wiem czy dam radę jeszcze teraz skupić się na tym rozdziale, zwłaszcza że ta XVI kusi.

      Nie, nie dam rady. Czytam dalej.

      Usuń
  4. Boję się, że to jest właśnie TEN rozdział. Że w sms-ie od Antonelli była właśnie ta informacja, której podświadomie oczekiwałam od samego początku. Ale na razie staram się o tym nie myśleć. Zwłaszcza po tym, gdy w głowie mam jeszcze obraz Luki i Adriano usiłujących dokonać cudów w kuchni. To było jednocześnie tak zabawne, urocze i wzruszające. Naprawdę. A potem, gdy wróciła Antonella, serduszko zaczęło mi się po prostu topić. Wydawali się być piękną, szczęśliwą rodziną. Ale rzeczywiście laurka Adriano miała w sobie takie niepokojące oznaki pożegnania. Dziecko nie z wszystkiego zdaje sobie sprawę, ale wiele przeczuwa. I u Adriano chyba ta dziecięca intuicja działa naprawdę sprawnie. Nie chcę myśleć o końcówce tego rozdziału. Poczekam do kolejnego, żeby upewnić się czy to już naprawdę... naprawdę koniec. Na razie wolę trzymać przed oczami obraz Adriano, Luki i Antonelli nad tymi, może tragicznymi, ale pełnymi miłości muffinkami.
    Buziak :*

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy