sobota, 10 grudnia 2016

Rozdział XVI

       10.05.2015, niedziela
       Z prędkością światła przemierzałem korytarze domu rodziny Ferro, aby jak najprędzej dotrzeć do pokoju Adriano. Wystarczająco wiele czasu już straciłem w korkach - Modena była miastem, w którym nie było o nie trudno, towarzyszyły mieszkańcom oraz turystom na każdym kroku, a szczególnie nasilały się, gdy komuś się gdzieś spieszyło.
      Przez uchylone drzwi zajrzałem do pomieszczenia, w którym znajdował się Adriano. Nigdy wcześniej go takiego nie widziałem – słabego, bezradnego, być może nawet znudzonego życiem. Mocno ściskał dłoń Antonelli, jakby w obawie, że gdy tylko ją puści, duchy zabiorą go do swojego królestwa.
      Mimo usilnych prób nie byłem w stanie zatrzymać łzotoku. Chłopiec stał się mi niezwykle bliski, w ciągu kilku miesięcy odmienił moje życie i spojrzenie na świat, dzięki niemu dostrzegłem to, czego wcześniej nie zauważałem. Wywrócił do góry nogami sposób, w jaki odbierałem rzeczywistość, w pewnym sensie otworzył mi oczy i umysł... a ja nie mogłem mu się za to odwdzięczyć. Czułem ból w sercu, patrząc na jego blade policzki, nagą głowę, którą przecież jeszcze nie tak dawno pokrywała burza włosów czy powoli ukrywające się za powiekami, pozbawione radości, ciemne tęczówki.
      Wiedziałem, że powinienem być silny, ale nie potrafiłem - łzy napływały do moich oczu, a ja, mimo starań, nie byłem w stanie ich zatrzymać. Niepowodzeniem kończyły się również wszelkie próby wygięcia ust w choćby niewielkim uśmiechu, pierwszy raz w życiu towarzyszyło mi takie uczucie bezradności. Adriano powoli żegnał się ze światem, a ja nie umiałem i nie chciałem się z tym pogodzić.
      Wyrzuciłem do kosza mokrą od łez chusteczkę higieniczną i przybrawszy najweselszą minę, jaką w tamtym momencie potrafiłem zrobić, przekroczyłem próg drzwi. Pragnąłem, aby Adriano odszedł w atmosferze radości, a nie smutku i przygnębienia.

      Od wejścia towarzyszyły mi spojrzenia Antonelli oraz pielęgniarki, która właśnie zamierzała zwilżyć wargi chłopca. Ten, usłyszawszy skrzypnięcie drzwi, mimo braku sił, uniósł nieznacznie głowę i lekko uchylił powieki, aby po chwili bezradnie upaść na poduszkę.
      Usiadłem na krańcu łóżka i nieskutecznie próbowałem kierować w stronę Adriano gamę swoich uśmiechów. Żaden z nich w połączeniu z wilgotnymi oczami nie przynosił zamierzonego efektu – bezsilność i przygnębienie były ode mnie silniejsze. Chciałem, aby dziewięciolatek dostał szansę od losu, był przecież tak młody, całe życie było jeszcze przed nim! Cóż złego uczyniłaby światu jego dłuższa egzystencja? Biłem się z myślami. Mój umysł był bombardowany przez wspomnienia spędzonych wspólnie chwil oraz towarzyszącej im radości. Tak ciężko było mi walczyć ze świadomością, że już nigdy wspólnie jej nie doświadczymy.
      Zamknąłem na moment oczy, aby uspokoić myśli. Starałem skupić się na teraźniejszości i choćby na chwilę zapomnieć o tym, co już było i już nigdy nie wróci. Nierównomierny, jakby zachrypnięty oddech Adriano spowijałam całe, pogrążone w ciszy pomieszczenie. Wszyscy doskonale wiedzieliśmy, co to oznacza, jednak żadne z nas nie miało w sobie wystarczająco dużo odwagi, aby o tym mówić.
      Ująłem dłoń Adriano i opuszkami palców delikatnie ją pogładziłem. Niepewnie otworzyłem usta i drżącym głosem wygłosiłem przemówienie:
      - Wiesz Adriano, chciałbym ci powiedzieć, że cieszę się, iż dane było mi cię poznać. Z głębi serca pragnę ci podziękować za przypomnienie i o wspaniałych latach dzieciństwa, za zmienienie mojego światopoglądu, za to, że zawsze wiernie mi kibicowałeś, za bycie wspaniałym przyjacielem – zawiesiłem na moment swój głos, szukając odpowiednich słów – za każdą chwilę i wszystkie spotkania, które okazały się być dla mnie ogromną dawką radości. Po prostu dziękuję za to, że jesteś – skończyłem swój wywód i uśmiechnąłem się przez łzy.
      Kąciki ust Adriano nieznacznie uniosły się ku górze, a jego palce delikatnie ścisnęły moją dłoń.
      Antonella przyglądała mi się przez moment, po czym postanowiła pójść w mojej ślady i wygłosić synowi krótką mowę. Pożegnalną mowę. Subtelnym szeptem przypominała mu, że go kocha i dziękowała za ponad dziewięć wspólnie spędzonych lat, za wszystkie chwile, kiedy to dzielili nie tylko radości, ale i smutki. Z każdym wymawianym słowem jej głos stawał się coraz to cichszy, aż w końcu zamilkła.
      Pokojem znów zawładnęła cisza, którą przerywał tylko płytki oddech Adriano, który w towarzystwie nienaturalnie unoszącej się klatki piersiowej z każdą sekundą stawał się wolniejszy i wolniejszy, aż całkowicie się zatrzymał.
      Krzątająca się po pokoju pielęgniarka podeszła w naszą stronę i uklęknąwszy przy łóżku, dokładnie zlustrowała chłopca. Pokrzepiająco położyła dłoń na ramieniu Antonelli i wyszeptała nam kilka słów dających w delikatny sposób do zrozumienia, że to już koniec - że leżący obok ośmiolatek zasnął snem wiecznym.
      Nie byłem w stanie uwierzyć w jej słowa, próbowałem za wszelką cenę wmówić sobie, że tak naprawdę jest ona niekompetentną osobą, nieznającą się na swoim fachu, która błędnie oceniła stan swojego pacjenta. Łzy zaczęły spływać po moich oczach, a ja nawet nie próbowałem ich powstrzymywać – w tamtym momencie nie miało to większego sensu. Smutek, rozpacz i cierpienie całkowicie mną zawładnęły, przez co odciąłem się od otaczającej mnie rzeczywistości. Nie wiem, ile trwałem w takim stanie - mogło to być zarówno kilka sekund jak i kilkanaście minut.
      Wiara i nadzieja, które tliły się w moim sercu, powoli gasły, uświadamiając mi, że już nigdy nie usłyszę głosu Adriano i nie zobaczę jego uśmiechu ani pełnych radości oczu. Niespełna pięć miesięcy minęło od naszego pierwszego spotkania - nie zdążyłem się jeszcze nacieszyć jego obecnością.
      Skierowałem swój wzrok w stronę siedzącej naprzeciwko Antonelli. Mimo spływających z oczu łez, wciąż kurczowo ściskała dłoń Adriano, jakby naiwnie wierząc, że ten jeszcze jej nie opuścił. Toczyła wewnętrzny bój – część niej pogodziła się ze śmiercią syna, jednak część nadal żyła nadzieją.
      Nie wypowiadając ani słowa, wstałem z miejsca, usiadłem obok niej i delikatnie ją objąłem. Subtelnie głaskałem ją po włosach i pozwoliłem na bezkarne moczenie łzami mojej koszuli. Mimo wewnętrznego bólu przeszywającego całe moje ciało, musiałem być silny. Czymże była moja gorycz spowodowana utratą Adriano wobec smutku jego matki? Czymże było pół roku przyjaźni wobec spędzania z nim każdego dnia jego życiu, od narodzin aż po śmierć?
      Po kilkunastu minutach do drzwi zapukał wezwany przez pielęgniarkę lekarz, który miał potwierdzić zgon. Jego kiwnięcie głową przeszyło całe moje ciało i przyprawiło o dreszcz, mimo iż byłem przygotowany na tę informacji.
      Antonella wyswobodziła się z uścisku i pochyliła się nad łóżkiem Adriano. Lada moment jego ciało miało zostać przewiezione do kostnicy, więc chciała po raz ostatni się z nim pożegnać. Szeptała mu coś na ucho, tak, aby nikt w pomieszczeniu nie usłyszał jej słów, cały czas ocierając łzy z oczu, a kiedy skończyła, złożyła na czole syna delikatny pocałunek.
      - Zamierzam spełnić twoją ostatnią prośbę, Adriano – powiedziała w pewnym momencie, pociągając przy tym nosem – Zapomnę o przeszłości i będę szczęśliwa.
      Adriano pisał o tym w liście, który wręczył matce kilka dni wcześniej, gdy piekliśmy babeczki. Chciał, aby po jego śmierci odnalazła radość.
      Mimo tragizmu całej sytuacji i łez spływających mi po oczach, zdołałem zdobyć się na lekki uśmiech. Podszedłem do niej i delikatnie objąłem ją ramieniem, dając w ten sposób do zrozumienia, że może liczyć na moją pomoc, gdy będzie szukać szczęścia...
 
 
 

 
 
To już koniec, a nie powtórka żartu z dziewiątego rozdziału. Ostatni rozdział na tym blogu, szczęśliwa szesnastka.
Na początek bardzo gorąco chcę Wam wszystkim podziękować za Waszą obecność, za każde wyświetlenie, za każdy komentarz. Nawet nie wiecie, jakim byłyście dla mnie motywatorem :) Dziękuję. Przewinęło się tu tyle osób, że chyba nie potrafiłabym wymienić Was wszystkich z osobna, ale wiedzcie, że jestem Wam wdzięczna.
W tym miejscu chciałabym prosić osoby, które czytały to opowiadanie o ujawnienie się. Zostawcie po sobie jakiś ślad, napiszcie mi o jakimś Waszym ulubionym fragmencie tego opowiadania lub o takim, który całkowicie zepsułam. Chcę wiedzieć wszystko :)
Korzystając z tego, że to ostatni rozdział, chyba mogę napisać dłuższe posłowie, prawda? Z moim talentem pewnie będzie dłuższe od rozdziału xD
Według moich pierwszych planów wszystko miało być inaczej. To miała być pozytywna historia z Lucą i Antonellą w rolach głównych i nieco mniej ważną rolą Adriano. Moje palce chciały jednak inaczej i tak oto wątek miłosny tutaj praktycznie nie istnieje. Zastanawiam się jednak, czy kiedyś nie powstanie historia tej dwójki. Zobaczymy, czas pokaże.
Póki co piszę coś innego: Srećko Lisinaca. To w końcu mój siatkarski idol i zasłużył na własne opowiadanie. Mam nadzieję, że uda mi się je dokończyć, bo póki co utknęłam na trzecim rozdziale.
Na razie mogę tylko podziękować za Waszą obecność i zaprosić do Matteo. Już w środę kolejny rozdział :)
Pozdrawiam serdecznie i cieszę się, że wytrwałyście tu razem ze mną.
Całuski :*
PS. Zamierzam odpowiedzieć na komentarze, czego zwykle nie robiłam, więc jeśli macie jakieś pytania - pytajcie.
Kocham Was <3

17 komentarzy:

  1. To jest chore, ale z błogiej radości, którą dziś się cieszyłam z powodu poznania obecnie mi ważnego Francuskiego siatkarza, Rossarda, momentalnie przeszłam w stan niemalże podobny do stanu Luki! W sumie to ci dziękuje, bo się wzruszyłam jak mała dziewczynka widząc najlepszy prezent na święta!
    Co ja ci mam kobieto mówić? Ten blog, twój styl pisania i twoja osoba jest niesamowita! To nie pojęte ponieważ cię nie znam, a przez twoje blogi itp czuje się jakbym znała cię już naprawdę sporą liczbę czasu ;D
    Srecko? Masz mnie o to już na bank!
    Wracając, blog o moim ulubionym atakującym właśnie się skończył, ale był najlepszym jakim czytałam!
    Mam nadzieję, że nie zawiodę cię moją nowością i ze mną zostaniesz, bo twoja obecność na moich blogach jest w sumie dla mnie ważna...zawsze mogę liczyć na opiernicz za błedy hihihi.
    Najlepszy fragment...hmm moge dać całego bloga? Xd ktoś się obrazi? xd
    Do zobaczenia i całusy dla ciebie!❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wszystkie miłe słowa. Szczerze powiedziawszy, nie myślałam, że tutaj zaglądasz, sądziłam, że czytasz tylko Matteo.
      Jestem niesamowita XD Nie pisz tak, bo się zarumienię.
      Tak szczerze to nie lubię pisać innym o ich błędach. Ale jeśli Ci to nie przeszkadza, to będę kontynuować wytykanie ich i na kolejnym blogu. Liczę na jakiegoś siatkarza, którego lubię :P
      Do napisania, pozdrawiam :*
      I dziękuję bardzo za komentarz.

      Usuń
  2. Ej! To nie tak miało być! Miał być happy end, mieli żyć długo i szczęśliwie, a Luca miał adoptować Adriano albo stać się dla niego starszym bratem :<

    Nie spodziewałam się że opowiadanie tak szybko się skończy i z jednej strony może to i dobrze, bo nie było niepotrzebnego rozwlekania i przeciągania, ale z drugiej jest taki jakiś niedosyt i wiele niedopowiedzeń. Nie dowiedzieliśmy się co z ojcem Adriano, czy w ogóle wiedział o tym, że ma syna, czy odszedł jak dowiedział się o chorobie, czy na przykład zginął. Ale skoro Luca też tego nie wiedział, to chyba nie było konieczna informacja dla ich wzajemnej relacji. A skoro już przy tym jesteśmy... to chwała Ci za tak ograniczony wątek miłosny! Pewnie juz o tym wspominałam, ale tyle jest miłosnych opowiadań (pewnie jakieś 99,99%) że to się już nudne robi, a fabułę można w większości przewidywać w ciemno. Relacje międzyludzkie to ciekawa sprawa, ale przeciez nie każde przypadkowe spotkanie dwójki bohaterów musi od razu kończyć się wielką miłością.
    W sumie tak zaczęłam się zastanawiać, dlaczego większość historii, nie tylko opowiadań, ale powieści, filmów, dotyczy wielkiej miłości? Każdy chce ją przeżyć, ale co z tego? Czyż nie ma w życiu innych emocji, wydarzeń, uczuć? Przyjaźń, nienawiść, przygoda, gniew, marzenia, sukcesy, porażki, przecież z samymi siatkarzami można by napisać kilkadziesiąt scenariuszy zupełnie innych od kanonu tego typu opowiadań, a na pewno nie jałowych i pozbawionych dramaturgii. Tylko po co, lepiej wymyślić milionową historię jak to fanka spotyka idola.
    Ale odeszłam od tematu. A więc... Biorąc pod uwagę Twój styl pisania, to pewnie nawet "zwykła" historia miłosna byłaby naprawdę dobra, a tak mamy małe arcydziełko. Niby pięć miesięcy to sporo czasu, ale jednocześnie mało żeby kogoś dobrze poznać, tym bardziej że na początku wizyty Vettoriego w szpitalu nie były takie częste. Może trochę szkoda, że nie było między nimi więcej chwil beztroski i wspólnej radości, ale czy wtedy historia nie zrobiłaby się zbyt cukierkowa? To już pewnie sama wiesz najlepiej.

    Cieszę się że trafiłam na tego bloga, bo myślałam że jestem już za stara na czytanie opowiadań, ale takie perełki nie zdarzają się często.

    I na sam koniec, powiem Ci że do czegoś mnie zainspirowałaś, ale do czego to na razie nie zdradzę, żeby nie zapeszać :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety (albo stety), nie umiem pisać długich opowiadań, dlatego czegoś dłuższego niż 20 rozdziałów raczej Wam nie zaserwuję. Co do ojca Adriano, to bardzo skomplikowane xD Jeśli chcesz wiedzieć coś więcej na ten temat, napiszę Ci przez maila, bo tutaj chyba żal się o tym wypowiadać ;p
      To fakt, mnóstwo jest miłosnych opowiadań, ale to chyba ze względu na zapotrzebowanie czytelników. Większość osób czytających fanficki to nastolatki/młode kobiety, które potrzebują romantycznych wrażeń. Sama też lubię czytać romansidła :)
      A mogę zapytać, jak właściwie trafiłaś na tego bloga? ;p
      Nawet nie wiesz, jak miło mi czytać, że Cię do czegoś zainspirowałam. Czekam w takim razie ze zniecierpliwieniem na jakieś efekty :*
      Całuski i dziękuję za Twoją obecność <3
      PS. Ciężko będzie mi się wybrać na wakacje do Szczecina, całkiem prawdopodobne, że nie będzie mnie wtedy w ogóle w Polsce. Ten beznadziejny rozkład grup skomplikował mi życie :c Chyba mecz Skry będzie musiał mi wystarczyć. Niby nie ma tam Włochów, ale jest Lisinac xD

      Usuń
    2. Czasami między odpowiednią długością a rozwklekłością i przegadaniem jest bardzo cienka granica, więc lepiej mniej, niż za dużo :)
      Nie, jeśli nie ma tego w opowiadaniu to niech tak zostanie, bywa że odsłanianie wszystkich szczegółów psuje całą historię.
      A ja mam jeszcze inną teorię - autorki widzą siebie jako główną bohaterkę! Nie mam nic przeciwko romansidłom, o ile są dobrze napisane, a właśnie większość fanficków to grafomańskie koszmarki, obowiązkowo ze scenami +18 :D
      Jak trafiłam na bloga? To było tak dawno, że już nie pamiętam! Pewnie jakoś przypadkiem, bo czasem zdarza mi się "zabłądzić".
      Niestety nie jest to opowiadanie o którym kiedyś wspominałam, bo mimo całej spisanej fabuły nadal jakoś nie mam weny żeby nad tym usiąść... ale już niedługo okaże się czy to był głupi pomysł, czy bardzo głupi :D
      Mnie tak samo, tak bardzo liczyłam na Katowice albo chociaż na Kraków, to nie. A słyszałaś że mecz otwarcia znowu planują zrobić na stadionie? To chyba jeszcze głupsze niż Szczecin. Pewnie, niech jeżdżą sobie od miasta do miasta, na pewno pomoże im to lepiej grać. Oj, ja do "Makaroniarzy" od jakiegoś czasu mam słabość... dużą słabość. Za dużą.

      Usuń
    3. Ja niestety nie umiem czegoś przeciągać. A nie ukrywam, że to opowiadanie w pierwotnej wersji miało być dwukrotnie dłuższe.
      O matko, tak, to prawda! Autorki często piszą w swoim imieniu, że się tak wyrażę. Żeby było bardziej realistycznie - postać ma jeszcze ich imię i cechy charakterystyczne jak tatuaże i inne takie (no dobra, może nie tatuaże, bo autorki zwykle są za młode na posiadanie tatuaży xD). A jak nie są nimi, to ich idealizacją :/
      Ja na coś w Twoim wydaniu czekam, więc jedną czytelniczkę na pewno będziesz miała. Co prawda beznadziejną czytelniczkę, bo nigdy nie mam czasu i czasami komentuję coś po miesiącu od publikacji, no ale XD
      Z drugiej strony centrum Polski jest bardzo pokrzywdzone jeśli chodzi o halę, więc przynajmniej będą mieć mecz otwarcia. Chociaż z perspektywy siatkarza to faktycznie średnie rozwiązanie.
      Ja niestety nie mam jakoś okazji do spotkania z Makaroniarzami. Dlaczego nikt nie zaprasza ich na Memoriał? Tam bilety przynajmniej są tanie i Kraków blisko, no ;_;

      Usuń
  3. Smutna, ale prawdziwa historia. Ja jednak do końca wierzyłam w to, że Adriano wyzdrowieje. Tak się jednak nie stało. No cóż, idę czytać twoje opowiadanie o Matteo. Pozdrawiam serdecznie! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za komentarz. I za obecność u Matteo :)
      Również gorąco pozdrawiam :*

      Usuń
  4. Wracam po dwumiesięcznej "przerwie" i z zaskoczeniem widzę napis "END". Ominęłam zakończenie tej historii, ale szybko zabrałam się za nadrabianie. Chciałam Ci powiedzieć że na prawdę podziwiam Cię za to iż przedstawiłaś nam taką historię. Historię smutną, wyciskającą łzy z oczu ... ale jakże niejednokrotnie prawdziwą niestety. Nie wiem czy ja bym tak potrafiła, bo to mimo wszystko poważny temat. Od początku my czytelnicy mogliśmy przygotować się na takie zakończenie, ale nie zaprzeczę że mimo wszystko gdzieś nieświadomie tliła się ta mała iskierka na szczęśliwe zakończenie. Niestety, wraz z zakończeniem tej historii zakończyło się życie naszego małego bohatera. Nie było tego oklepanego tekstu " ... i żyli długo i szczęśliwie". Reakcja Vetto nie jest dla mnie niczym dziwnym, sama miałam łzy w oczach. Przywiązał się do chłopca, a po za tym jeszcze trudniej jest patrzeć bezsilnie na to jak małe niewinne dziecko musi żegnać się z tym światem. Czy możemy się domyślić iż pomógł on Antonelli w dalszym życiu? Czy byli parą czy zostali przyjaciółmi/dobrymi znajomymi? Zakończyłaś to w taki sposób że każde z nas może samo dopowiedzieć sobie "co było dalej". Może to zabrzmi dziwnie ale ja preferowałabym jednak przyjaciół, bo nie czułam pomiędzy nimi tej "chemii". Oczywiście to głupie tak mówić bo to nie był żaden romans tylko dramat i wszystko a jakże kręciło się wokół Adriano, ale swoimi oczami widziałam Lucę i Antonellę jako dobrą parę przyjaciół :)
    Wspaniałe opowiadanie, jedne z najlepszych jakie miałam przyjemność czytać. Wspominałam Ci już że uwielbiam twój styl, także mogę tylko jeszcze raz to podkreślić :) Pozdrawiam Cię serdecznie i "uciekam" do Matteo!
    PS. Wróciłam też z nowością na moim blogu :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za komentarz i za Twoją obecność na blogu. Bardzo lubiłam (wciąż lubię ;p) czytać Twoje opinie na temat mojej twórczości i szczerze powiedziawszy, prawie się zarumieniłam czytając, że moje opowiadanie jest jednym z najlepszych, jakie czytałaś. Dziękuję <3
      Prawdę mówiąc, również przywiązałam się do Adriano i całej tej 'rodzinki'. Chyba nie bez powodu napisałam ten rozdział jako siódmy, a nie szesnasty. Gdy go pisałam, nie byłam aż tak związana z bohaterami.
      Może faktycznie takie 'niedopowiedzenie' zakończenia jest dobrym rozwiązaniem? Każdy może sam wymyślić zakończenie, mimo iż sama nienawidzę otwartych zakończeń xD Ale ze mnie hipokrytka. Przeraża mnie, do jakich wniosków dochodzę podczas czytania Twojego komentarza xD
      Dziękuję za obecność i wszystkie komentarze.
      Pozdrawiam gorąco :*
      I oczywiście cieszę się z nowości u Ciebie. Wkrótce Cię odwiedzę, bo sama też mam troszkę zaległości xD
      Ściskam :*

      Usuń
  5. Gdzieś tam jeszcze chwilę temu tliła się we mnie ta iskierka nadziei, że jednak wszystko będzie dobrze. Że stan chłopca zupełnie się zmienił i będzie tylko lepiej.
    Nie jestem zaskoczona, ale mi smutno. Zawsze smutno, kiedy ktoś umiera, nawet jeśli to tylko fikcyjny bohater, do którego udało się nam przywiązać. Kiedyś bardzo przywiązałam się do takiego Gavroche'a z "Nędzników" - kiedy przeczytałam jak skończył się jego wątek rzuciłam ze złości książką. U Ciebie co prawda laptopem nie rzuciłam, ale to może dlatego, że mimo tego smutku byłam jednak na niego przygotowana. No i nie skończyło się tak, że nie ma już żadnej nadziei, żadnej radości. Wciąż mamy Lucę, wciąż Antonellę. Nie piszesz nic więcej, a ja i tak wiem, że będzie dobrze (mimo śmierci Adriano).
    I tak, jeśli miałabyś jakiś pomysł na skupienie się wyłącznie na tej dwójce (Antonella i Luca), to masz we mnie pierwszą czytelniczkę tej historii i moje zupełne wsparcie dla tego pomysłu. Nawet jeśli nie byłoby między nimi żadnej miłości, a jedynie przyjaźń - przeżyli razem dużo, choć znali się krótko, a to już dobry fundament pod jakąś dalszą znajomość. No i nie musiałabyś zaczynać historii tak zupełnie od początku - znałybyśmy bohaterów, ich przeszłość... Dobra, dość tych moich zachęt - jeśli przyjdzie Ci pomysł na coś takiego będę po prostu zadowolona :)
    Prawdę mówiąc spodziewałam się właśnie że będzie to takie opowiadanie, o którym napisałaś już pod rozdziałem - jakiś taki romansik, przy niewielkiej roli Adriano. Dodatkowo grafika bloga wprowadziła mnie w takie myślenie, bo jednak widnieje na niej kobieta, a nie chłopczyk :) Ale ej - to wcale nie znaczy, że się zawiodłam. Powiem więcej - zrobiłaś coś innego, wyjątkowego. Smutnego, to prawda, ale nie żałuję, że tu byłam i czytałam (mimo, że bardzo często spóźniona, albo nawet niewidoczna).
    Co do Twojego stylu - widać jak bardzo skupiasz się na szczególikach i detalach, ale to świadczy o Twoim zaangażowaniu i chęci stworzenia jak najbardziej realistycznego obrazu, a ja taki zapał doceniam. Być może to opowiadanie nie pędziło jakoś strasznie, ale to chyba z powodu i fabuły, i bohaterów - takich spokojnych, zrównoważonych i bardzo rozważnych. Chyba nie zdarzyło się, żeby ktoś powiedział coś bez pomyślenia. Nie było jakoś bardzo dynamicznie, ale miło jest przeczytać czasem coś, co jakoś tak nie pędzi i trochę skłania do refleksji. Na co dzień nie myślimy o tym, że wszystko jest takie kruche. Nie obiecam, że od teraz będę miała to cały czas w głowie, bo pewnie codzienność to przytłoczy, ale na czas czytania każdego rozdziału u Ciebie wprowadzałam się właśnie w taki stan - lekkiego zamyślenia, melancholii.
    Dziękuję Ci za to opowiadanie, przepraszam za wszystkie spóźnienia i marne tłumaczenia, mam nadzieję że uda mi się nadrobić jeszcze opowiadanie o Matteo. Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawiązując do Gavroche'a i rzuceniu książki w kąt, pamiętam, że moja polonistka kazała nam przeczytać dwa ostatnie rozdziały "Kamieni na szaniec". Stwierdziłam, że jestem ambitna i przeczytam całość, zwłaszcza, że utwór był dość ciekawy. Miałam na to kilka dni, ale tak się wciągnęłam, że nic nie zapowiadało, że tego nie skończę. Ale w trzecim rozdziale od końca umarł mój ulubiony bohater. Olałam dalsze czytanie. Cóż, źle się to dla mnie skończyło xD
      Pomysł jest, nawet plan wydarzeń już powstał, ale na razie skupiam się na dokończeniu Matteo i Srećko. Tak, to na razie jest dla mnie najważniejsze. Ale dzięki za zachęty, to, że mam w Tobie czytelniczkę zdecydowanie mnie cieszy :D
      Szczerze powiedziawszy, grafika chyba powstała pod ten pierwotny pomysł. Ale w sumie teraz nie ma jej co zmieniać, może kiedyś jakaś zbłąkana duszyczka, która trafi tu przypadkiem, też tak pomyśli, a potem się zdziwi xD No i tak w sumie lubiłam ten nagłówek. No nieważne, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, nawet nie przyszło mi na myśl, aby ją zmienić, gdy wprowadzałam modyfikację w tym opowiadaniu.
      Odnośnie spóźnień, cóż, sama coś wiem na ten temat. I podziwiam Twoje ambicję, bo gdy ja narobię sobie zaległości, zwykle nie komentuję każdego rozdziału z osobna, tylko piszę zbiorową opinię o wszystkich nadrobionych rozdziałach. Tak więc tym bardziej podziwiam i dziękuję :*
      Cieszę się, że byłaś tu razem ze mną. Raz jeszcze dziękuję i wkrótce postaram się zameldować u Ciebie :) (odkąd po zalogowaniu się na bloggera nie wyskakuje mi lista czytelnicza, tylko mój profil, nie mogę się ogarnąć xD). Całusy :*

      Usuń
  6. Niby od początku tego opowiadania wiedziałam jak się skończy. Niby było mnóstwo czasu, żeby się na to przygotować. Niby wszyscy muszą umrzeć.
    No i co z tego?
    Jak takie małe dziecko jest chore i wszystko nieuchronnie zmierza w jednym kierunku, człowiek musi się buntować. Nie ma innej opcji. I dlatego niesamowicie podziwiam Antonellę. Bo przyjęła śmierć Adriano względnie spokojnie, choć przecież nie bez bólu. W jakiś sposób udało jej się to ze sobą pogodzić.
    Wątek miłosny w tym opowiadaniu właściwie nie istniał. Antonella i Luca zostali przyjaciółmi, ale właściwie nic nie sugeruje, że może się to przerodzić w coś więcej. Ale wiesz co? Może to i dobrze. Może czasem dobrze przeczytać coś, co nie skupia się tylko na romansie i wielkiej miłości. Bo przecież poruszyłaś tu dużo trudniejszy temat. I pokazałaś rozwój pięknej przyjaźni. A prawdziwa przyjaźń jest naprawdę piękna.
    Myślę, że powinnaś napisać dla nich drugą część. Dla Luki i Antonelli. Żeby dać im trochę szczęścia. Chętnie bym to przeczytała. Chciałabym zobaczyć, jak przekształcasz ich wspólny ból w coś pięknego. Przemyśl to. To może być naprawdę fajna historia.
    Buziaki!!! :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze powiedziawszy, im dłużej myślę o Antonelli i Luce w kolejnej części, tym mniej dostrzegam w tym sens. Niby mam już rozpiskę wszystkich rozdziałów i tak dalej, ale to jednak nie to, co chciałabym Wam przekazać.
      Ściskam gorąco i dziękuję bardzo za Twoją obecność tutaj. I przepraszam, że ja jestem tak beznadziejna, że nie potrafię się tym samym odwdzięczyć :c

      Usuń
  7. Jestem i ja. Przepraszam za spory poślizg, ale jak już wyjaśniałam na swoim blogu - czas niestety nie jest ostatnio moim sprzymierzeńcem. Nie mogłabym jednak pozostawić ostatniego rozdziału bez komentarza. Ostatniego rozdziału jednego z lepszych opowiadań, które w ciągu ostatnich miesięcy miałam okazję przeczytać.
    Jedna z moich przedmówczyń wspomniała o bohaterze Nędzników, ja natomiast przywołam główną postać z książki "Oskar i pani Róża". Tytułowy Oskar z pewnością miał kilka cech wspólnych z Twoim Adriano. Był równie rezolutnym i dojrzałym chłopcem, świadomym powagi swojej sytuacji, ale mimo to starał się jak najlepiej wykorzystać czas, który mu pozostał. Pamiętam, że czytając tę książkę, a później i oglądając ekranizację, do końca miałam nadzieję, że zdarzy się jakiś cud i mały z tego wyjdzie. Podobnie było i tutaj. Niby od początku wiedziałam, że happy endu nie będzie, a mimo to po cichu liczyłam na jakiś pozytywny zwrot akcji. Tak jest i w życiu. Nawet gdy nie ma żadnych szans, my do końca wierzymy. Bo nadzieja, oprócz tego, że nazywana jest matką głupich, umiera jako ostatnia. Także i Antonella, choć pogodzona z losem, do końca miała w sobie ten pierwiastek nadziei. Jedni wierzą w cuda, drudzy wręcz przeciwnie, ale nigdy nie potrafimy w stu procentach zwątpić.
    Nigdy nie będę w stanie zrozumieć, dlaczego tak małe dzieci, które nie zaznały w pełni smaku życia muszą zapadać na ciężkie choroby i umierać. Niestety życie często jest niesprawiedliwe, a my nie mamy wpływu na wiele rzeczy.
    No dobrze, to teraz o Luce. Bez wątpienia Vettori przeżył śmierć małego o wiele bardziej niż mógłby pierwotnie przypuszczać. Ten krótki czas, który było im dane razem spędzić z pewnością obydwu czegoś nauczył. I dla obydwu był najlepszym czasem w życiu. Bo Luca uszczęśliwiając Adriano sam był szczęśliwszy. Połączyła ich niezwykła więź, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że silniejsza niż śmierć. Luca nigdy nie zapomni małego, zresztą trudno byłoby zapomnieć tak fantastyczną osobę. Wiesz, chyba nawet cieszę się, że nie stworzyłaś tutaj wątku miłosnego (co nie zmienia faktu, że bardzo chciałabym poznać ciąg dalszy tej historii, tym razem z Lucą i Antonellą), bo to wyróżnia Twoje opowiadanie na tle pozostałych, w końcu motywem przewodnim 99% siatkarskich ff jest miłość głównych bohaterów. Ty natomiast stworzyłaś coś innego, ale niepozbawionego realizmu.
    Cóż mogę jeszcze dodać? Bardzo, bardzo dziękuję za tę historię. Zastrzeżeń nie mam żadnych, strasznie podoba mi się Twój styl pisania i dbałość o detale. Z chęcią będę czytać bloga o Srećko, mimo iż w bełchatowskie rejony trochę mi nie po drodze, ale tak to już jest jak się kibicuje Resovii :P No i oczywiście nie rezygnuję z "Uciekam przed miłością", gdzie z pewnością wkrótce zjawię się z komentarzem.
    Pozdrawiam ciepło <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci za piękny komentarz, Selene i za te wszystkie słowa, nie tylko w tym rozdziale, ale podczas całego okresu tworzenia tego bloga.
      Nigdy nie miałam okazji przeczytać Oskara i pani Róży, choć wielokrotnie miałam się za to zabrać. Ale zawsze znajdzie się coś ważniejszego v; Nie jestem pewna, czy tym komentarzem mnie nie natchnęłaś do sięgnięcia po tę książkę xD Ale okaże się wkrótce.
      Zdecydowanie zgadzam się z tym, że dzieci nie powinny cierpieć.
      Szczerze powiedziawszy, sama jestem zaskoczona, że nie było tu ani odrobiny romantyzmu. To nie tak miało być xD Ale chyba ostatecznie jest w tym więcej realizmu i odrobina oryginalności.
      Dziękuję za te wszystkie słowa. Przez nie moje ego za chwilę wybuchnie czy coś, na prawdę xD
      A ze Srećko nie jest tak, że każdy go kocha, nawet kibice Resovii? W sumie to nigdy o tym tak nie myślałam, ojć xD
      Dzięki jeszcze raz i czekam na coś u Ciebie ;)

      Usuń
  8. Minęło ponad pół roku. Pół roku odkąd na tym blogu pojawił się ostatni rozdział. Minęło ponad sześć miesięcy i coś w końcu mnie pchnęło do tego, by napisać ten ostatni komentarz, by raz na zawsze pożegnać się z Andriano. Nie wiem dlaczego wcześniej nie mogłam tego zrobić, po prostu nie wiem.
    Nie lubię smutnych opowiadań. Nie lubię, gdy nie ma szczęśliwego zakończenia. Na pierwszy rzut oka nie lubię tej historii.
    Ale prawda jest taka, że jest wręcz odwrotnie. Ja ją uwielbiam. Uwielbiam za ciepło, za bohaterów, za każdy dialog i każdy opis. Za niesamowitą atmosferę, którą czułam za każdym razem, gdy wchodziłam na tego bloga, za to, że dzięki niemu w pewnym stopniu przekonałam się do włoskich siatkarzy, bo wcześniej traktowałam ich dość... nijako. A dzięki tej historii można powiedzieć, że Vettori skradł w pewnym stopniu moje serce.
    Co jeszcze sprawiło, że te kilkanaście rozdziałów temu stwierdziłam, że będę śledzić to opowiadanie? Chyba jego oryginalność. Nie jest to kolejna romantyczna historia, w której miłość wszystko wyleczy ( choć w wypadku Adriano nie miałabym nic przeciwko), jest realistyczna, jednocześnie wzruszająca, ale nie ciężka, ma w sobie to coś. Oczywiście gdzieś w tle można by było dostrzec specyficzną relację między Lucą, a Antonellą, ale była ona delikatna, nienachalna, nie raziła w ogóle. Znam niestety historię, w których choroba, która na początku miała być głównym wątkiem, z chodzi na drugi plan, staje się tylko nic nie znaczącym tłem dla wielkiej miłości bohaterów.
    Ale u ciebie tak nie jest i za to masz u mnie dużego plusa.
    Mogłabym się jeszcze oczywiście rozwodzić nad lekkością z jaką opisujesz, mimo wszystko trudny temat. Ale już to chyba robiłam w którymś komentarzu, więc tym razem odpuszczę.
    Powyższy komentarz może nie należy do najdłuższych, ale jest. Ode mnie to tyle. Jeszcze raz powiem, ze kocham tę historię i z zniecierpliwieniem czekam na początek opowiadania o Serbie, bo akurat do niego nikt nie musi mnie przekonywać :)
    Pozdrawiam
    Violin

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy