sobota, 10 grudnia 2016

Rozdział XVI

       10.05.2015, niedziela
       Z prędkością światła przemierzałem korytarze domu rodziny Ferro, aby jak najprędzej dotrzeć do pokoju Adriano. Wystarczająco wiele czasu już straciłem w korkach - Modena była miastem, w którym nie było o nie trudno, towarzyszyły mieszkańcom oraz turystom na każdym kroku, a szczególnie nasilały się, gdy komuś się gdzieś spieszyło.
      Przez uchylone drzwi zajrzałem do pomieszczenia, w którym znajdował się Adriano. Nigdy wcześniej go takiego nie widziałem – słabego, bezradnego, być może nawet znudzonego życiem. Mocno ściskał dłoń Antonelli, jakby w obawie, że gdy tylko ją puści, duchy zabiorą go do swojego królestwa.
      Mimo usilnych prób nie byłem w stanie zatrzymać łzotoku. Chłopiec stał się mi niezwykle bliski, w ciągu kilku miesięcy odmienił moje życie i spojrzenie na świat, dzięki niemu dostrzegłem to, czego wcześniej nie zauważałem. Wywrócił do góry nogami sposób, w jaki odbierałem rzeczywistość, w pewnym sensie otworzył mi oczy i umysł... a ja nie mogłem mu się za to odwdzięczyć. Czułem ból w sercu, patrząc na jego blade policzki, nagą głowę, którą przecież jeszcze nie tak dawno pokrywała burza włosów czy powoli ukrywające się za powiekami, pozbawione radości, ciemne tęczówki.
      Wiedziałem, że powinienem być silny, ale nie potrafiłem - łzy napływały do moich oczu, a ja, mimo starań, nie byłem w stanie ich zatrzymać. Niepowodzeniem kończyły się również wszelkie próby wygięcia ust w choćby niewielkim uśmiechu, pierwszy raz w życiu towarzyszyło mi takie uczucie bezradności. Adriano powoli żegnał się ze światem, a ja nie umiałem i nie chciałem się z tym pogodzić.
      Wyrzuciłem do kosza mokrą od łez chusteczkę higieniczną i przybrawszy najweselszą minę, jaką w tamtym momencie potrafiłem zrobić, przekroczyłem próg drzwi. Pragnąłem, aby Adriano odszedł w atmosferze radości, a nie smutku i przygnębienia.

      Od wejścia towarzyszyły mi spojrzenia Antonelli oraz pielęgniarki, która właśnie zamierzała zwilżyć wargi chłopca. Ten, usłyszawszy skrzypnięcie drzwi, mimo braku sił, uniósł nieznacznie głowę i lekko uchylił powieki, aby po chwili bezradnie upaść na poduszkę.
      Usiadłem na krańcu łóżka i nieskutecznie próbowałem kierować w stronę Adriano gamę swoich uśmiechów. Żaden z nich w połączeniu z wilgotnymi oczami nie przynosił zamierzonego efektu – bezsilność i przygnębienie były ode mnie silniejsze. Chciałem, aby dziewięciolatek dostał szansę od losu, był przecież tak młody, całe życie było jeszcze przed nim! Cóż złego uczyniłaby światu jego dłuższa egzystencja? Biłem się z myślami. Mój umysł był bombardowany przez wspomnienia spędzonych wspólnie chwil oraz towarzyszącej im radości. Tak ciężko było mi walczyć ze świadomością, że już nigdy wspólnie jej nie doświadczymy.
      Zamknąłem na moment oczy, aby uspokoić myśli. Starałem skupić się na teraźniejszości i choćby na chwilę zapomnieć o tym, co już było i już nigdy nie wróci. Nierównomierny, jakby zachrypnięty oddech Adriano spowijałam całe, pogrążone w ciszy pomieszczenie. Wszyscy doskonale wiedzieliśmy, co to oznacza, jednak żadne z nas nie miało w sobie wystarczająco dużo odwagi, aby o tym mówić.
      Ująłem dłoń Adriano i opuszkami palców delikatnie ją pogładziłem. Niepewnie otworzyłem usta i drżącym głosem wygłosiłem przemówienie:
      - Wiesz Adriano, chciałbym ci powiedzieć, że cieszę się, iż dane było mi cię poznać. Z głębi serca pragnę ci podziękować za przypomnienie i o wspaniałych latach dzieciństwa, za zmienienie mojego światopoglądu, za to, że zawsze wiernie mi kibicowałeś, za bycie wspaniałym przyjacielem – zawiesiłem na moment swój głos, szukając odpowiednich słów – za każdą chwilę i wszystkie spotkania, które okazały się być dla mnie ogromną dawką radości. Po prostu dziękuję za to, że jesteś – skończyłem swój wywód i uśmiechnąłem się przez łzy.
      Kąciki ust Adriano nieznacznie uniosły się ku górze, a jego palce delikatnie ścisnęły moją dłoń.
      Antonella przyglądała mi się przez moment, po czym postanowiła pójść w mojej ślady i wygłosić synowi krótką mowę. Pożegnalną mowę. Subtelnym szeptem przypominała mu, że go kocha i dziękowała za ponad dziewięć wspólnie spędzonych lat, za wszystkie chwile, kiedy to dzielili nie tylko radości, ale i smutki. Z każdym wymawianym słowem jej głos stawał się coraz to cichszy, aż w końcu zamilkła.
      Pokojem znów zawładnęła cisza, którą przerywał tylko płytki oddech Adriano, który w towarzystwie nienaturalnie unoszącej się klatki piersiowej z każdą sekundą stawał się wolniejszy i wolniejszy, aż całkowicie się zatrzymał.
      Krzątająca się po pokoju pielęgniarka podeszła w naszą stronę i uklęknąwszy przy łóżku, dokładnie zlustrowała chłopca. Pokrzepiająco położyła dłoń na ramieniu Antonelli i wyszeptała nam kilka słów dających w delikatny sposób do zrozumienia, że to już koniec - że leżący obok ośmiolatek zasnął snem wiecznym.
      Nie byłem w stanie uwierzyć w jej słowa, próbowałem za wszelką cenę wmówić sobie, że tak naprawdę jest ona niekompetentną osobą, nieznającą się na swoim fachu, która błędnie oceniła stan swojego pacjenta. Łzy zaczęły spływać po moich oczach, a ja nawet nie próbowałem ich powstrzymywać – w tamtym momencie nie miało to większego sensu. Smutek, rozpacz i cierpienie całkowicie mną zawładnęły, przez co odciąłem się od otaczającej mnie rzeczywistości. Nie wiem, ile trwałem w takim stanie - mogło to być zarówno kilka sekund jak i kilkanaście minut.
      Wiara i nadzieja, które tliły się w moim sercu, powoli gasły, uświadamiając mi, że już nigdy nie usłyszę głosu Adriano i nie zobaczę jego uśmiechu ani pełnych radości oczu. Niespełna pięć miesięcy minęło od naszego pierwszego spotkania - nie zdążyłem się jeszcze nacieszyć jego obecnością.
      Skierowałem swój wzrok w stronę siedzącej naprzeciwko Antonelli. Mimo spływających z oczu łez, wciąż kurczowo ściskała dłoń Adriano, jakby naiwnie wierząc, że ten jeszcze jej nie opuścił. Toczyła wewnętrzny bój – część niej pogodziła się ze śmiercią syna, jednak część nadal żyła nadzieją.
      Nie wypowiadając ani słowa, wstałem z miejsca, usiadłem obok niej i delikatnie ją objąłem. Subtelnie głaskałem ją po włosach i pozwoliłem na bezkarne moczenie łzami mojej koszuli. Mimo wewnętrznego bólu przeszywającego całe moje ciało, musiałem być silny. Czymże była moja gorycz spowodowana utratą Adriano wobec smutku jego matki? Czymże było pół roku przyjaźni wobec spędzania z nim każdego dnia jego życiu, od narodzin aż po śmierć?
      Po kilkunastu minutach do drzwi zapukał wezwany przez pielęgniarkę lekarz, który miał potwierdzić zgon. Jego kiwnięcie głową przeszyło całe moje ciało i przyprawiło o dreszcz, mimo iż byłem przygotowany na tę informacji.
      Antonella wyswobodziła się z uścisku i pochyliła się nad łóżkiem Adriano. Lada moment jego ciało miało zostać przewiezione do kostnicy, więc chciała po raz ostatni się z nim pożegnać. Szeptała mu coś na ucho, tak, aby nikt w pomieszczeniu nie usłyszał jej słów, cały czas ocierając łzy z oczu, a kiedy skończyła, złożyła na czole syna delikatny pocałunek.
      - Zamierzam spełnić twoją ostatnią prośbę, Adriano – powiedziała w pewnym momencie, pociągając przy tym nosem – Zapomnę o przeszłości i będę szczęśliwa.
      Adriano pisał o tym w liście, który wręczył matce kilka dni wcześniej, gdy piekliśmy babeczki. Chciał, aby po jego śmierci odnalazła radość.
      Mimo tragizmu całej sytuacji i łez spływających mi po oczach, zdołałem zdobyć się na lekki uśmiech. Podszedłem do niej i delikatnie objąłem ją ramieniem, dając w ten sposób do zrozumienia, że może liczyć na moją pomoc, gdy będzie szukać szczęścia...
 
 
 

 
 
To już koniec, a nie powtórka żartu z dziewiątego rozdziału. Ostatni rozdział na tym blogu, szczęśliwa szesnastka.
Na początek bardzo gorąco chcę Wam wszystkim podziękować za Waszą obecność, za każde wyświetlenie, za każdy komentarz. Nawet nie wiecie, jakim byłyście dla mnie motywatorem :) Dziękuję. Przewinęło się tu tyle osób, że chyba nie potrafiłabym wymienić Was wszystkich z osobna, ale wiedzcie, że jestem Wam wdzięczna.
W tym miejscu chciałabym prosić osoby, które czytały to opowiadanie o ujawnienie się. Zostawcie po sobie jakiś ślad, napiszcie mi o jakimś Waszym ulubionym fragmencie tego opowiadania lub o takim, który całkowicie zepsułam. Chcę wiedzieć wszystko :)
Korzystając z tego, że to ostatni rozdział, chyba mogę napisać dłuższe posłowie, prawda? Z moim talentem pewnie będzie dłuższe od rozdziału xD
Według moich pierwszych planów wszystko miało być inaczej. To miała być pozytywna historia z Lucą i Antonellą w rolach głównych i nieco mniej ważną rolą Adriano. Moje palce chciały jednak inaczej i tak oto wątek miłosny tutaj praktycznie nie istnieje. Zastanawiam się jednak, czy kiedyś nie powstanie historia tej dwójki. Zobaczymy, czas pokaże.
Póki co piszę coś innego: Srećko Lisinaca. To w końcu mój siatkarski idol i zasłużył na własne opowiadanie. Mam nadzieję, że uda mi się je dokończyć, bo póki co utknęłam na trzecim rozdziale.
Na razie mogę tylko podziękować za Waszą obecność i zaprosić do Matteo. Już w środę kolejny rozdział :)
Pozdrawiam serdecznie i cieszę się, że wytrwałyście tu razem ze mną.
Całuski :*
PS. Zamierzam odpowiedzieć na komentarze, czego zwykle nie robiłam, więc jeśli macie jakieś pytania - pytajcie.
Kocham Was <3

Obserwatorzy