sobota, 17 września 2016

Rozdział XII

      25.04.2015, sobota
      Blisko pięć tysięcy miejsc zostało zajętych przez ludzi ubranych w żółte koszulki z czarnymi nadrukami. Ponad połowa zasiadających na krzesełkach osób z dumą dzierżyła w ręku szalik z klubowym logiem. Byli tu dla nas, między innymi dla mnie, pewni, że ich ukochana drużyna bez problemu pokona gości z Latiny. Wszyscy krzyczeli i klaskali w narzuconym rytmie, chcąc poprowadzić nas do zwycięstwa. Od zawsze uwielbiałem te momenty, to właśnie dla nich warto było znosić miliony wyrzeczeń, dla nich warto być sportowcem.
      Dwa pierwsze sety zapowiadały nasze pewne zwycięstwo. W powietrzu można było wyczuć irytację przeciwników, ciężko było nie dostrzec naszej dominacji na boisku. Zawodnicy Latiny popełniali proste błędy, podczas gdy my stwarzaliśmy mnóstwo dogodnych sytuacji. Gdy osiągnęliśmy znaczną przewagę punktową, skupiliśmy się nie tylko na korzystnym wyniku, ale również na ucieszeniu oczów kibiców. Nasze akcje wykraczały poza siatkarskie konwencje, ich niebanalność wywoływała zdziwienie na twarzach obserwatorów.
      Wynik drugiego seta nie pozostawiał złudzeń. Pewnie pokonaliśmy rywali, pozwoliliśmy im zdobyć zaledwie czternaście punktów. Byliśmy rozluźnieni, wesoło dyskutowaliśmy podczas przerwy, zapominając o tym, że mecz się jeszcze nie skończył. Mimo bagażu doświadczeń, który każdy z nas posiadał, wszyscy byliśmy w stu procentach pewni, że nie możemy przegrać tego spotkania. Być może to nas zgubiło...
      Kolejne dwa sety padły łupem graczy z Latiny. Usypiali nas przez pierwszą godzinę gry, aby potem pokazać swoje prawdziwe oblicze. Sasha Starović nie miał dla nas litości, bezwzględnie atakował, zdobywając punkty dla swojej drużyny. W egzekucji dumnie towarzyszył mu Todor Skrimov, który zbudował mur nad siatką, uniemożliwiając nam przedostanie się na ich stronę.
      Tie-break był naszą ostatnią szansą. Wiedzieliśmy, że musimy dać z siebie wszystko, interesowało nas tylko zwycięstwo. Trener motywował nas najlepiej, jak tylko potrafił, próbował uświadomić nam, że jesteśmy najlepsi. Wiedzieliśmy o tym, jednak myśl o poprzednich setach nie pozwalała nam zaakceptować słów Lorenzetti'ego.
      Niemal od początku mieliśmy punkt przewagi nad drużyną z Latiny. Oczywiście cieszyliśmy się nawet z tak minimalnego prowadzenia, jednak zdawaliśmy sobie sprawę, że wystarczy jedna dobra akcja po stronie rywali lub zepsuty serwis któregoś z nas, aby przestać wieść prym.
      Na nasze szczęście przeciwnikom zaczęło brakować sił. Wraz ze zdobyciem dwunastego punktu upłynęły z nich pozytywne myśli i wiara w wygraną, w konsekwencji czego pierwszy mecz półfinałowy zakończył się naszym zwycięstwem. Odetchnąłem z ulgą.
      Podziękowaliśmy przeciwnikom za grę i w napięciu czekaliśmy na wybór najlepszego zawodnika spotkania. Byłem przekonany, że zostanie nim Earvin N'Gapeth, który był naszą podporą podczas spotkania, dlatego nie ukrywałem zaskoczenia, kiedy spiker wywołał mnie na środek. Kilka osób gratulowało mi wspaniałej gry, wręczając przy tym pamiątkowy dyplom z gratulacjami oraz wielki kawał sera*. Stwierdziłem, że oddam go Adriano, który wiernie wspierał mnie w trakcie meczu.
      Wszyscy moi koledzy udali się w stronę szatni, ja natomiast postanowiłem skierować się do strefy VIP-owskiej, w której to siedzieli i kibicowali Adriano i Antonella. Chciałem im podziękować za przybycie, podzielić się serem i zapytać, jak podobało im się spotkanie. Oprócz tego miałem dla ośmiolatka pewną niespodziankę.
      Kiedy trafiłem do odpowiedniego sektora i zacząłem szukać rodziny Ferro, zostałem otoczony przez grupę fanek. Każda z nich trzymała w ręku zeszyt, flagę lub kartkę, długopis oraz telefon. Prosiły o zdjęcia oraz autografy, a kiedy próbowałem ruszyć w dalsze poszukiwania Adriano i Antonelli, zaczęły skomleć z rozpaczy. Nie zważały na moje tłumaczenia, nie obchodziło je, że się spieszę - autografy były dla nich ważniejsze.
      Uwolniłem się od nich dopiero po kilkunastu minutach, kiedy to z odsieczą przybył Piano. W jednej chwili fanki się mną znudziły i poszły polować na jego autografy i zdjęcia.
      Ruszyłem w dalsze poszukiwania. Mimo iż znałem rząd oraz numery krzeseł, które mieli zajmować Adriano z Antonellą, nie mogłem wypatrzyć ich w tłumie.
      - Mogę z panem selfie? - usłyszałem za plecami czyjś szczebiot. Wywróciłem oczyma z niezadowoleniem i odwróciłem się, aby ustawić się do zdjęcia. Ku mojemu zaskoczeniu nie była to żadna z moich młodocianych fanek, a Antonella. Z uśmiechem na twarzy pastwiła się nad moim nieszczęściem.
      - Oczywiście - zaśmiałem się i zapozowałem do zdjęcia. Mimo iż jej pytanie oraz moja odpowiedź były wypowiedziane w żartobliwym tonie, szybkim ruchem wyjęła telefon z kieszeni, włączyła przedni aparat i zrobiła kilka zdjęć upamiętniających spotkanie z idolem.
      - Nie wzięłam żadnej kartki - zaczęła się żalić - Chyba nie dostanę autografu - teatralnie otarła łzy z oczu.
      - Nie płacz - klepnąłem ją w ramie i podszedłem do jednej z fanek, która śliniła się do Matteo. Poprosiłem ją grzecznie o pożyczenie mi czarnego pisaka. Nie miała nic przeciwko; nawet gdyby miała, obok niej stało kilkanaście innych dziewczyn gotowych oddać mi swoje flamastry. Podziękowałem ładnie za przysługę i wróciłem do Antonelli. Odgarnąłem jej włosy z pleców i podpisałem się na jej modeńskiej koszulce kibica, w miejscu, gdzie zawodnicy mają umieszczony nadruk z nazwiskiem.
      - Luca Vettori dotknął moich włosów - pisnęła z zachwytu, jednak na tyle cicho, aby nie skupić na sobie uwagi fanek stojących kilka metrów dalej i zajmujących się Piano - Już nigdy ich nie umyję - dodała z błogością.
      Całej sytuacji przyglądał się Adriano. Nie rozumiał, że wraz z Antonellą drwimy z moich fanek, nie zdawał sobie sprawy, jak mogą one utrudnić życie, jednak postanowiłem go nie uświadamiać. Zamiast tego zapytałem, jak podobało mu się spotkanie i wręczyłem zwycięski ser.
      - To był piękny mecz - przyznał Adriano - A twoja zagrywka, wiesz, ta, którą trafiłeś w sam róg boiska była niesamowita - kiwał głową z uznaniem - I te akcje w końcówce drugiego seta... Coś pięknego! - opowiadał z zainteresowaniem, a moją twarz oblał rumieniec. Byłem dumny z siebie i jednocześnie zawstydzony. Nie zasłużyłem na tyle komplementów.
      - Chcesz poznać moich kolegów? - zapytałem, gdy skończył opowiadać o przeżyciach towarzyszących mu podczas meczu.
      Adriano bez chwili namysłu kiwnął głową. Wszyscy zawodnicy, oprócz Matteo-wybawiciela czekali już w szatni i byli gotowi na poznanie mojego ośmioletniego fana.
      Antonella otrzymała od syna wielki kawał sera i całą trójką ruszyliśmy przed siebie. Ciężko było przejść niezauważonym obok tłumu fanów (i fanek), więc przy pierwszej nadarzającej się okazji zeszliśmy na boisko. Ochroniarze doskonale mnie znali, w związku z czym nie mieliśmy najmniejszego problemu z przedostaniem się do szatni.
      Adriano szedł przede mną, a ja wskazywałem mu trasę. Dopiero kiedy znaleźliśmy się poza boiskiem i byliśmy na ostatniej prostej przed szatnią, zauważyłem, że chłopiec ma zmniejszoną replikę mojej koszulki - z nadrukowaną siedemnastką na plecach, moim nazwiskiem, nazwą zespołu oraz wszystkimi reklamami. Po raz kolejny tego dnia poczułem się doceniony.
      Kiedy Adriano dostrzegł na ścianie karteczkę z napisem "Gospodarze", stanął przed wielkimi drzwiami, które ów kawałek papieru wskazywał, zastanowił się i nieśmiało w nie zapukał. Znałem moich kolegów z drużyny na tyle, że bez chwili zastanowienia mogłem stwierdzić, iż w środku panuje rozgardiasz, przez który nie usłyszeli stukotu. Nacisnąłem klamkę, po czym zaprosiłem moich gości do środka.
      - Patrzcie, kogo wam przyprowadziłem - rzekłem z dumą i wskazałem ręką Adriano. Wszyscy moi koledzy natychmiast go otoczyli, przyjrzeli mu się uważnie i zaczęli z nim rozmawiać. Wspomnieli mu, że dużo im o nim opowiadałem, po czym przeszli do plotkowania na mój temat.
      - Chyba wszyscy są zbyt zajęci, aby móc rozdać ci autografy - zaśmiałem się w kierunku Antonelli, która słysząc moje słowa, zrobiła smutną minę.
      - Może innym razem - wzruszyła ramionami i z lekkim uśmiechem na ustach przyglądała się synowi.
      Po kilku minutach dołączył do nas Matteo, któremu najwyraźniej udało się wyswobodzić z otoczenia krwiożerczych fanek. Stanął w kółku, między Earvinem a Bruno i włączył się do dyskusji. Adriano opowiadał im o meczu, o historii swojego kibicowania naszej drużynie i chwalił po kolei każdego z zawodników. Wspominał o ulubionych akcjach każdego z graczy, o których niekiedy sami zainteresowani zapominali.
      - Nie wiem, dlaczego zapamiętałeś akurat tę akcję - padało co chwilę z ust różnych siatkarzy.
      - Adriano - wtrącił się po chwili Matteo - mamy coś dla ciebie - oznajmił i udał się w stronę pryszniców. Zerknąłem ze zdziwieniem na zawodników, którzy zostali w szatni, jednak wszyscy milczeli i tajemniczo się uśmiechali.
      Wszyscy z napięciem wyczekiwali powrotu Piano. Spoglądaliśmy na przejście, w którym zniknął, licząc, że lada moment ponownie się w nim pojawi.
      - Łap - rozkazał, gdy wrócił i wyjąwszy małą, żółto-granatową Mikasę zza pleców, delikatnie rzucił ją w stronę Adriano. Ten bezproblemowo chwycił piłkę i zaczął się jej uważnie przyglądać. Z zainteresowanie spoglądał na podpisy, które złożyli na niej moi koledzy.
      - Są tu autografy całej naszej jedenastki - wyjaśnił Salvatore Rossini,
      - Brakuje tylko jednego - przyznał ze skrępowaniem Matteo - Zbieraliśmy je, kiedy Luca was szukał, więc nie zdążył się podpisać. Jego autograf będziesz musiał zdobyć we własnym zakresie - puścił oczko w stronę Adriano.
      Stanąłem w wolnym miejscu, między Urosem Kovaceviciem a Pieterem Verheesem i zabrałem ośmiolatkowi piłkę. Wciąż byłem w posiadaniu pisaka jednej z fanek, którego natychmiast użyłem do złożenia podpisu.
      - Proszę. - Oddałem malcowi Mikasę, której po raz kolejny uważnie się przyjrzał.
      Po chwili namysłu zabawił się w grafologa - starał się przyporządkować złożone podpisy do stojących obok niego zawodników. Okazało się to dla niego sporym wyzwaniem, gdyż sportowcy nie mają zwyczaju starannego podpisywania się. Niektórzy z moich kolegów obok nazwiska zapisywali numer, z którym grali - te autografy Adriano przypasowywał do zawodników bez chwili namysłu, pozostałe sprawiały mu nieco więcej problemów.
      Wszyscy, wraz z młodym grafologiem śmialiśmy się, kiedy mylił zupełnie różne podpisy Namanji Petricia i Bruno. Razem szczerzyliśmy się, gdy okazało się, że Pieter Verhees ma pismo niewyraźne na tyle, że Adriano nie mógł rozszyfrować nawet numeru, który znalazł się pod nazwiskiem. Jego dwunastka składała się z jednej cyfry i bardziej niż dwunastkę przypominała ósemkę.
      - Musimy sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie! - rzucił wyśmiewany Belg, jakby chcąc odwrócić uwagę od swojego braku umiejętności czytelnego pisania.
      - Świetny pomysł - przyznałem i zaproponowałem miejsce, w którym moglibyśmy zrobić pamiątkową fotografię.
      Wszyscy usadowiliśmy się na jednej, małej ławeczce, na której zwykle mieści się około pięciu osób, dbając o to, aby Adriano zajął honorowe miejsce - dokładnie na środku. Przepocone koszulki w tle dodawały zdjęciu realizmu i autentyczności.
      - A ty? Dlaczego się nie ustawiasz? - rzuciłem w kierunku Antonelli.
      - Ktoś musi wam to zdjęcie zrobić - stwierdziła bez namysłu i uniosła do góry dłoń, w której trzymała telefon komórkowy.
      - Mamy Matteo z telefonem robiącym idealne zdjęcia i selfie-stickiem, damy radę - uspokoiłem ją.
      - Dobra - westchnęła Antonellą - myślicie, że znajdzie się dla mnie miejsce?
      To było bardzo dobre pytanie. Między nami nie można by wepchnąć nawet igły, a co dopiero prawdziwego człowieka.
      - Na moich kolanach jest trochę miejsca - rzucił zalotnie Matteo, za co dostał kuksańca od Adriano i ujrzał jego wrogie spojrzenie oraz usta wykrzywione w grymasie niezadowolenia.
      - Może wezmę Adriano na kolana - zaproponowała lekko speszona i podeszła w stronę syna. Ten początkowo nie był zadowolony z tego faktu, jednak w ostateczności stwierdził, że lepiej mieć mamę przy sobie niż oddać ją Matteo.
      - Chees - krzyknęliśmy jednomyślnie, po czym Piano kilkukrotnie nacisnął przycisk na kijku, tworząc galerię niesamowitych zdjęć z równie niesamowitego spotkania.
 
*nie mam pojęcia, co otrzymywali zawodnicy za wygranie meczu, ale głównym sponsorem Modeny w sezonie 2014/2015 była firma zajmująca się produkcją serów (jaki uroczy zbieg okoliczności xD). MVP tego spotkanie w rzeczywistości został N'Gapeth, jednak na potrzeby opowiadania zmieniłam fakty. Pozostałe informacje (wyniki, godziny rozpoczęcia, czas trwania etc.), nie tylko w tym rozdziale, zwykle się zgadzają.
 
 
 
To mój ulubiony rozdział. Zdecydowanie. Chyba po prostu pokochałam hotkującą Antonellę xD
Pewnie zauważyłyście, że ostatnio moja aktywność na Waszych blogach trochę spadła. Ten rok szkolny jest dla mnie tragedią, ledwo się zaczął, a ja już nie mam na nic czasu (i do tego mam beznadziejny plan lekcji, dzięki któremu jestem w domu dopiero o 17 ;_;). Mimo to będę się starać u Was bywać. Czytam wszystko na bieżąco, tylko z komentarzami mam mały problem, bo rzadko bywam przed komputerem. Dzisiaj zamierzam zawitać przynajmniej do części z Was.
Pozdrawiam gorąco, przepraszam za problemy i ślę całusy :*

8 komentarzy:

  1. Po pierwsze, żeby znowu nie zapomnieć skomentować po przeczytaniu, a po drugie, żeby zobrazować moje spowolnione procesy myślowe o godzinie 4:17 rano...
    Zaczynam czytać. Kwiecień. Mecz z Latiną. Coś mi tu nie pasuje. Skoro to już były play-offy... Czytam dalej. Półfinał. Przecież półfinały grali... *zerkam jeszcze raz na datę* AHA. 2015. Brawo ja i moje ogarnięcie :D
    Niewykorzystane okazje często się mszczą, a kto nie wygrywa 3:0... Aż dziwne że tak często zawodnicy pozwalają sobie na rozluźnienie, zanim padnie ostatni punkt ;)
    Tak, zawodnicy czasem dostawali od sponsora kawałki parmezanu, zupełnym przypadkiem trafiłaś xD
    Wizyta w szatni, wszystko ładnie pięknie, ale mając w pamięci jakie aromaty unoszą się w szkolnych szatniach po wf-ie, to chyba nie chcę wiedzieć jak "pachnie" w szatni po meczu xD Choćbym miała szansę na takie wspólne zdjęcie z całą drużyną, zrobione przez Matteo i jego selfie-sticka, nie! Kurde, chyba zepsułam nastrój chwili xD
    A co do hotkującej Antonelli... przecież w każdej z nas jest chociaż cząstka hotki! :D Ale tamta biedna hotka nie odzyskała swojego pisaka, a może on miał dla niej wartość sentymentalną? :(

    OdpowiedzUsuń
  2. "Hotkująca" Antonella wygrała ten rozdział :P A tak zupełnie poważnie, to widać, że również i dla niej bycie na meczach jest swego rodzaju odskocznią od smutnej codzienności. Może oderwać się od ponurych myśli i skupić swoją uwagę na sportowej rywalizacji, jednocześnie obserwując, jak wielką przyjemność sprawia jej synowi możliwość obcowania z innymi kibicami i siatkarzami. To naprawdę miłe ze strony Luki, że stara się im obojgu choć w niewielkim stopniu poprawić nastrój i uprzyjemnić rzeczywistość. Paradoksalnie robiąc niewiele robi bardzo dużo, dodatkowo angażując we wszystko całą drużynę i powodując, że mały czuje się wyjątkowo.
    Domyślam się, że musisz śledzić dość uważnie ligę włoską i być może nawet kibicować Modenie :) Przyznam, że sama nie mam pojęcia, co na włoskich parkietach piszczy, bo w zupełności wystarcza mi obserwowanie naszej rodzimej ligi, wiem jedynie, że klub Vettoriego został w minionym sezonie mistrzem Włoch :)
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  3. "Luca Vettori dotknął moich włosów. Już nigdy ich nie umyję" XD kwintesencja hotkowania, Antonella trafiła w dziesiątkę :P
    A tak w ogóle to fajnie, że Luca zabrał ich po meczu do szatni, Adriano był ewidentnie zachwycony (i wcale mu się nie dziwię :3), ma kolejne świetne wspomnienie do kolekcji.
    Ej, ale, ale! Luca nie oddał pisaka tamtej dziewczynie polującej na autografy! Ładnie to tak, panie Vettori? XD
    buziak! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. No proszę, mogliśmy poznać żartobliwą wersję Antonelli. Widać kobieta ma poczucie humoru i zapewne gdyby nie choroba syna to przez cały czas uśmiech nie schodziłby jej z twarzy :) Może to nie ładnie żartować sobie z fanek, ale miała dużo racji. Niektórzy kompletnie zapominają że ich idole to są normalni ludzie i nie zawsze mają czas i ochotę aby podpisywać wszystkie kartki które pojawiają się im przed nosami oraz pozować do setki zdjęć. Po za tym po meczu, tym bardziej pięciosetowym, mają prawo odczuć zmęczenie i chęć zobaczenia swoich znajomych. Także Antenella jako hot fanka wywiązała się idealnie ze swojej roli.
    Rozdział ten był bardzo sympatyczny, uśmiech nie schodził mi z twarzy gdy czytałam o tym co działo się w szatni. Biedny Matteo skarcony przez małego chłopca! :D Nie ładnie podrywać mamuśkę panie Piano :P Faceci to są jednak duzi chłopcy. To cudowne że Adriano mógł spełnić jedno ze swoich marzeń. No i super że chłopaki, w szczególności Vetto, umożliwili mu to. Mają wielkie serducha (nie tylko wzrost :P).
    U mnie trójeczka na którą zapraszam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale spójrzmy na to od drugiej strony - również niektórzy zawodnicy kompletnie zapominają, że nie wszyscy ich kibice to FANI, zwłaszcza hotki, i niektórzy oszczędzają przez wiele miesięcy (jak się jest uczniem/studentem i nie ma zarobków, a tylko wydatki, to proste nie jest), opuszczają szkołę, rezygnują z wakacji i urlopy w pracy zamiast na wyjazd gdzieś nad morze przeznaczają na mecze, potrafią przejechać pół Polski albo i więcej i kurczę jak kogoś tak zwyczajnie lubią i podziwiają, to chcieliby mieć od niego choćby ten głupi podpis czy zdjęcie na pamiątkę, bo na zamienienie nawet kilku słów raczej nie ma co liczyć... ale "wielkie gwiazdy" są zmęczone nawet po meczach które w całości spędziły w kwadracie, do zdjęcia niektórzy nawet nie raczą się uśmiechnąć tylko zrobią skwaszoną minę, nawet jeśli właśnie wygrali 3:0, a na widok grupki fanów, zachowujących się zupełnie normalnie, ale poza halą gdzie nie ma stada ochroniarzy, natychmiast się ewakuują. I dziwić się potem, że niektórzy za wszelką cenę chcą ten autograf czy zdjęcie zdobyć i zachowują się jak dzicz, skoro następnej takiej okazji może nie być, bo dopchanie się do jakiegokolwiek siatkarza to spory wyczyn. Żeby nie było, nie usprawiedliwiam przesadzonych zachowań hotek, ale znikąd się też to nie bierze. Gdyby zawodnicy podchodzili do tego inaczej, to i one byłyby mniej zdesperowane.

      Usuń
  5. Hej :)
    Bardzo, ale to bardzo przyjemny rozdział. Miły, ludzki, taki słoneczny. Tak, ten mecz, ta chwila, tych chłopaków, którzy okazali tyle serca obcemu chłopcu i jego mamie, było jak promyk słońca, błysk, jakiś przebłysk. Bo nastały ciężkie czasy, chwile czarne jak gradowe chmury, bo jeśli lekarza mają rację, to to jest koniec.. To straszne, bo jak kiedyś pisałam: dzieci nie powinny umierać.
    Nawet ta zasadnicza Antonella, która cierpi, która pewnie płacze w poduszkę, mogła odetchnąć. To było jedno popołudnie, niby niewiele, ale jednak tak dużo. Odpoczynek i nic nie pachniało cierpieniem.
    Kolejne marzenie spełnione. Co będzie dalej?
    Czekam i zapraszam do siebie :)
    Annie, my--niepokonani.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeeej. Mnie też chyba ten rozdział podoba się jak dotąd najbardziej. Odnoszę w ogóle wrażenie, że jest trochę dłuższy niż dotychczasowe, ale może to zwykłe złudzenie.

    Bardzo lubię opisy meczów. Lubię czytać, jak różni ludzie opisują akcje i jak właściwie zabierają się za opisywanie jakiegoś spotkania. Wraz ze wzrostem emocji mam tendencję do szybszego czytania kolejnych zdań, przez co bywa że gubię się w treści, ale u Ciebie nic takiego mi się nie zdarzyło. Brawo Ty :D

    Antonella dała się nam poznać z innej niż dotychczas strony. Ale nie ma się co dziwić - wcześniej nie miała po prostu zbyt wielu okazji do beztroskiego zapomnienia i chwili oddechu. Mając obok siebie Lucę, który na dobrą sprawę spełnia obowiązki rodzica, może odrobinę się wyluzować. To może nie brzmi jakoś super (bo jak można się wyluzować myśląc o nieuchronnie zbliżającej się śmierci własnego dziecka...?), ale właśnie takie odniosłam wrażenie - że Antonella nie czuła się tak... skrępowana? zestresowana? jak dotychczas. Odrobina wsparcia i pomocy od drugiej osoby działa cuda, nawet w tak patowych sytuacjach :) A że codzienność nie jest tak piękna, lubię czytać coś, co sprawia że odzyskuję wiarę w ludzi i ich wewnętrzne dobro. Bo Luca jest zwyczajnie dobry.

    Jak dziewczyny powyżej, również bardzo podobała mi się hotkująca Antonella :D W ogóle czytając komentarze zawsze lubię, kiedy wywiązuje się jakiś dialog, jakaś dyskusja, a tu właśnie dziewczyny zastanawiały się jak to właściwie jest z tymi hotkami. Chyba zgadzam się z Azzurrą, choć i Alma Blanca ma trochę racji. Prawda zawsze jest gdzieś pośrodku (co za konkretna opinia z mojej strony, naprawdę!).
    Ale filozoficznie się zrobiło, przepraszam :D Nie zmienia to w ogóle faktu, że Antonella jest tutaj urocza. I w ogóle rozśmieszyła mnie ta sytuacja w szatni – to oburzenie Adriano na „zalotnego” Piano <3
    No i wiadomo – gest chłopaków z drużyny zawsze na plusie, bardzo budujący fragment!

    Do następnego, buziaki!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy