piątek, 1 lipca 2016

Rozdział VIII

       14.04.2015, wtorek
       Zapukałem do drzwi i nie czekając na zaproszenie, otworzyłem je i wszedłem do środka. Matteo nie miał w zwyczaju chronienia swojego mieszkania przed potencjalnymi złodziejami, wierzył w uczciwość Włochów, przez co bardzo rzadko korzystał z kluczy.
       - Przyniosłem wafle ryżowe zamiast chipsów i wodę zamiast coli - oznajmiłem, siadając na jednym z krzeseł w kuchni i położyłem jednorazową reklamówkę na stole. Matteo przerwał wykonywaną czynność, odwrócił głowę, spojrzał na mnie z odrazą i wygiął usta z niezadowolenia.
       - Dlaczego zostałem siatkarzem?! - zaczął żalić się Piano - Mama mówiła, że taki zawód będzie wiązał się z wyrzeczeniami. Sugerowała mi zostanie wybitnym naukowcem albo muzykiem...
       - Zapomniała tylko, że nie jesteś ani trochę muzykalny i ledwo przechodzisz z klasy do klasy - skwitowałem jego wypowiedź śmiechem, co spotkało się z jego wyraźnym niezadowoleniem. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, zamknął oczy i tupnął prawą nogą, dając mi w ten sposób do zrozumienia, że się obraził i przez najbliższe pół minuty powinienem się do niego nie odzywać. Westchnąłem i oddałem się uważnej obserwacji wskazówki zegara wiszącego na ścianie, odliczałem czas. Kiedy minęło dwadzieścia sekund, kontynuowaliśmy rozmowę.
       - Nie płacz już, Teo. Musimy jeść wafle zamiast chipsów i pić wodę zamiast coli, ale myślę, że jedno małe piwko nam nie zaszkodzi - stwierdziłem i wyciągnąłem z reklamówki dwie szklane butelki.
       - Też tak myślę - rozpromienił się Piano. Podobnie jak każdy inny sportowiec, uwielbiał spożywać zakazane i niezdrowe produkty.
       Podniosłem się leniwie z krzesła i po chwili stanąłem tuż obok Matteo. Przyglądałem mu się z zainteresowaniem, nie wiedząc, co tak właściwie wyprawia.
       - Fit tortilla - zaśmiał się, widząc moje zaintrygowane spojrzenie.
       Zamilkłem i przetarłem oczy ze zdziwienia. Nie wiedziałem, co się dzieje. Tuż obok mnie stał Matteo Piano i gotował! Wielokrotnie bywałem w jego mieszkaniu i widziałem piekarnik z płytą indukcyjną oraz garnki i patelnie, ale nigdy nie pomyślałbym, że mój kolega używa ich w celach innych niż dekoracyjne. On i pichcenie wydawały się swego rodzaju sprzecznością.
       - Od kiedy umiesz gotować? - spytałem ze zdziwieniem i przyglądałem się z uwagą jego palcom umieszczającym kawałki mięsa na okrągłym placku.
       - Od zawsze - rzekł urażony moją niewiedzą, a ja, nie zwracając uwagi na ton jego głosu, wdychałem zapach przygotowywanej potrawy.
       - Włącz lepiej telewizję. Za chwilę rozpocznie się mecz - zarządził, dając mi w delikatny sposób do zrozumienia, że mu przeszkadzam.
       Postanowiłem wykonać jego polecenie, nie chciałem, aby przeze mnie i moje rozpraszanie go tortille były niesmaczne. Zająłem miejsce na kanapie w salonie i natychmiast po odnalezieniu pilota, włączyłem interesujący nas kanał sportowy. Za kilka minut miał rozpocząć się mecz Ligii Mistrzów, w którym Juventus podejmował AS Monaco. Piano, podobnie jak ja, nie był fanem piłki nożnej, jednak wspólnie doszliśmy do wniosku, że kibicowanie włoskiej drużynie walczącej o półfinał tak elitarnych rozgrywek to nasz sportowy obwiązek.
       Kiedy nadawca skończył transmitować reklamy i skupił się na relacjonowaniu wyjścia piłkarzy na murawę, w pomieszczeniu pojawił się Piano z dwoma talerzami w ręku. Podawszy mi jeden z nich, zajął miejsce na kanapie i skupił się na oglądaniu meczu. Przyjrzałem się tortilli i z dumą stwierdziłem, że wygląda przepięknie. Przeszło mi przez myśl, że Matteo nie mógłby zrobić czegoś idealnie, więc z lękiem brałem do ust pierwszy kęs dania.
       - Świetne - stwierdziłem ze zdziwieniem i podniosłem kciuk do góry - Nigdy więcej nie będę jadł na mieście. Jeśli kiedyś zgłodnieję, złożę ci niezapowiedzianą wizytę.
       - Zapraszam - zaśmiał się Piano, konsumując swoją tortillę, po czym skupił się na niepochlebnym komentowaniu biegających po boisku zawodników w biało-czarnych koszulkach. Kilka sekund wcześniej gwizdek sędziego rozpoczął spotkanie, jednak w tak krótkim czasie Matteo zdążył już znaleźć wszystkie słabe punkty naszej drużyny i nie zostawić suchej nitki na włoskim selekcjonerze.
       - Co on zrobił?! - krzyknął z przerażeniem Piano i chwycił się w geście rozpaczy za głowę. Była dwudziesta siódma minuta, a Carlosowi Tevezowi w końcu udało się znaleźć miejsce w polu karnym przeciwnika, jednak przez niefortunne trafienie w piłkę, bramkarzowi udało się ochronić AS Monaco przed utratą bramki.
       Starałem się zachować spokój i nie iść w ślady Matteo. Stresowanie się wynikiem i całą otoczką spotkania było bezcelowe i tylko psuło radość kibicowania.
        Gwizdek sędziego oznajmił zakończenie pierwszej połowy, w której nie padł ani jeden gol. Patrzyliśmy przez moment na piłkarzy schodzących do szatni, po czym komentatorzy oddali głos do studia. Mecz nie należał do najciekawszych, więc i jego analiza była nudna.
       - Luca, musimy porozmawiać - oznajmił w pewnym momencie Matteo i spuścił głowę. Jego spokojny głos nieco mnie wystraszył, więc natychmiast kontynuowałem temat.
       - Coś się stało?
       - Jeszcze nie - odparł tajemniczo - Ale może się stać.
       Spojrzałem na niego z zaintrygowaniem i lekkim strachem. Obawiałem się słów, które miały paść z ust Piano, wszystko wskazywało, że to nie będzie łatwa rozmowa.
      - Nie podoba mi się to wszystko - zaczął swój wywód, a ja, mimo iż byłem bardzo ciekawy, co ma mi do powiedzenia, nie chciałem go pospieszać - Wiem, że bardzo polubiłeś Adriano. To wspaniały chłopiec, więc w pełni rozumiem twoje zaangażowanie, ale nie chcę, abyś cierpiał. Teraz wszystko dobrze się układa, ale Adriano wkrótce... - Matteo zastanowił się przez moment nad doborem odpowiednich wyrazów - opuści ten świat. Pomyślałeś o tym? Im bardziej się do niego przywiążesz, tym trudniej będzie ci się z tym pogodzić.
       Przyglądałem mu się uważnie i analizowałem każde jego słowo. Próbowałem wmówić sobie, że wszystko, co przed momentem usłyszałem jest nieprawdą, jednak w głębi duszy czułem, że Matteo się nie myli. Chciałem jakoś skomentować jego wypowiedź, jednak nie byłem w stanie sklecić ani jednego zdania.
       - Nie powinieneś był tego mówić - stwierdziłem z wyrzutem. Nie byłem w stanie zaakceptować słów, które przed momentem padły z jego ust, nie przyjmowałem ich do wiadomości.
       - Po prostu to przemyśl - rzekł i uśmiechnął się z nieśmiałością.
       - Przemyślę - obiecałem. Kilka minut później rozpoczęła się druga połowa meczu. Piano wciąż był niezadowolony z gry Juventusu, jednak przestałem zwracać na niego uwagę. Potyczka z AS Monaco w jednej chwili stała się nieistotna, zamiast niej w mojej głowie pojawił się Adriano.
       Gdy mecz dobiegł końca, Matteo wyjaśnił mi, że zespół z Turynu wygrał spotkanie a jedyną bramkę strzelił z rzutu karnego Arturo Vidal, co jednak niezbyt mnie interesowało.
 
 
Po krótkiej przerwie przybywam z rozdziałem. Mam nadzieję, że się cieszycie :) Skoro wszędzie wokół panują piłkarskie emocje, pobawmy się w piłkę nożną i tutaj. Nie przerażajcie się - to ostatni raz, obiecuję. Po prostu mecz Juventusu był idealną okazją do rozmowy Matteo z Lucą. A Wy, jak odbieracie obecność Adriano? Co sądzicie o wypowiedzi Piano?
Rozpoczęły się wakacje, więc powoli będę nadrabiała zaległości i być może regularniej będzie się tu coś pojawić. A jak Wam mija wolne?
Do napisania! :)

EDIT (09.07): zapraszam na mojego nowego bloga!
http://uciekam-przed-miloscia.blogspot.com/

8 komentarzy:

  1. Nareszcie nowy rozdział! Ale mam radochę :) Strasznie na niego czekałam, bo uwielbiam to opowiadanie jest prze uroczę, a Adriano skradł moje serce już za pierwszym razem gdy się pojawił.
    Ja tam do piłki nic nie mam, możesz ją wstawiać kiedy chcesz. Oczywiście z umiarem, bo zdecydowanie wolę siatkówkę. Ale uważam, że znalazłaś naprawdę fajną sytuację, w której Matteo i Luca przeprowadzają rozmowę. Za to duży plus.
    Luca ma racje, Matteo nie powinien tego mówić. Rozumiem, że martwi się o przyjaciela, ale wydaje mi się, ze Luca to dorosły facet i wie jak wygląda sytuacja choroby Adriano. Zresztą przyjaźń z chłopcem bardzo dobrze działa na siatkarza i wydaje mi się, że mimo wszystko przyniesie więcej pozytywnych emocji niż negatywnych.
    Jeszcze raz powtórzę, że uwielbiam tę historię. Jest tak genialnie napisana, że jak skończyłam ten rozdział to trzy razy sprawdzałam czy to na pewno koniec. Wszystko czyta się naprawdę lekko i przyjemnie, a bohaterowie są genialnie wykreowani.
    Z zniecierpliwieniem czekam na następną część i zapraszam do siebie.
    Pozdrawiam
    Violin :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niby jest tak, że każdy kiedyś umrze. Ale śmierć dziecka to zupełnie coś innego niż osiemdziesięcioletniego dziadka. To zawsze wydaje się niesprawiedliwe. I Matteo ma rację. Ale tylko po części. Luca będzie cierpiał, to pewne, ale powinien też wziąć pod uwagę perspektywę Adriano. Czy ten chłopiec nie zasługuje na oddanego przyjaciela, bohatera i wzór do naśladowania w jednym? Chociażby na te kilka miesięcy? Czy jego życie nie powinno być w miarę możliwości prawdziwym życiem, a nie tylko egzystowaniem w oczekiwaniu na śmierć? Zwłaszcza, że w relacji Adriano i Luki nie ma ani odrobiny sztuczności. Oboje doskonale czują się w swoim towarzystwie i moim zdaniem Luca nie powinien z tego rezygnować.
    Buziak! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej!
    Ostatnio nie skomentowałam, wiem. Postanowiłam być ze wszystkim na bieżąco, więc zjawiam się już teraz, na gorąco (nie czuję, kiedy rymuję).
    Całe opowiadanie jest ciepłe, bardzo przyjemne, chociaż opowiada tak naprawdę o smutku i cierpieniu, chorobie i śmierci (jak nam wszystkim przypomniał Piano). Te relacja Luci i Adriano są słodkie, przyjemne, wywołują uśmiech na mojej twarzy. To była jak miłość od pierwszego wejrzenia. Pojawiła się też przecież już kolejna główna bohaterka – mama malca. Wszystko się nam się układa w całość, wszystko staje się przyjemne. Uśmiechamy się, bo trudno się nie uśmiechać, gdy Luca traci głowę dla chłopca, obcego. Zaprzyjaźnia się z nim, tak po prostu.
    Ale gdzieś tam z boku, Piano obserwuje wszystko. Przygląda się bacznie, kiwa głową i drży o przyjaciela, bo czuje, że to nie może się dobrze skończyć. Może ma racje. Przecież nasz kochany Adriano jest nie tylko wspaniałym i rezolutnym chłopcem, jest też chory. Dałaś nam o tym na chwilę zapomnieć, zatracić się w tej słodkiej relacji między idolem a fanem. Zatraciłam się, a Matteo sprowadził mnie na ziemię… I nie wiem jak to będzie. Będzie walka o życie, łzy, cierpienie małego chłopca? To będzie bolało wszystkich, nawet nas.
    No cóż… Czekam na następny rozdział, oby bez takiej przerwy ;)
    Życzę weny.

    Zuzanna.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem i ja!
    Wielka fanka piłki nożnej, więc malutkie wtrącenie meczu bardzo mi pasuje. Rozdział jest króciutki, ale cudowny jak zawsze. Muszę przyznać, że potrafisz mnie zaczarować do tego stopnia, że kiedy czytam Twoje opowiadanie nie myślę o niczym innym.
    Jestem szczerze zaskoczona tym, że Matteo potrafi przyrządzić pyszne danie! Zdaje się taki nieporadny a tu taka niespodzianka :p
    No i niestety muszę przyznać, że ma rację.. Im bardziej Luca przywiążę się do Adriano tym bardziej będzie bolała jego strata, niestety..
    Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na kolejny rozdział!
    Pozdrawiam cieplutko♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem! Ale uprzedzam, że komentarz nie będzie zbyt długi i sensowny. Za co ogromnie przepraszam i proszę o wybaczenie! ❤
    Rozdział genialny!
    Z niecierpliwością czekam na kolejne i weny życzę.
    Ściskam. ;* I jeszcze raz przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem i ja, choć ze sporym spóźnieniem, za co przepraszam. Mnie wątek piłkarski zupełnie nie przeszkadza, bo lubię czasem obejrzeć sobie jakiś mecz, a gdy nadchodzi czas Euro lub Mundialu, to już w ogóle obowiązkowo zasiadam przed telewizorem, i to nie tylko w trakcie spotkań naszej reprezentacji. Okej, za bardzo rozpisałam się nie na temat, więc już przechodzę do meritum. Wypowiedź Piano może faktycznie była trochę niefortunna, ale chłopak na pewno martwi się o swojego kumpla i zdaje sobie sprawę, że odejście chłopca sprawiłoby mu wiele bólu. Nie wydaje się jednak rozsądnym, by z tego powodu Luca miał na przykład zerwać kontakt z małym, bo oboje zdążyli się ze sobą zaprzyjaźnić i do siebie przywiązać, a spotkania z siatkarzem sprawiają, że Adriano choć na chwilę może oderwać się od smutnej codzienności i zapomnieć o chorobie.
    Pozdrawiam i mam nadzieję, że rozdziały będą ukazywać się częściej, bo bardzo przyjemnie czyta się tę historię, również ze względu na Twój styl pisania :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dwa tygodnie później, ale mam nadzieję że się nie gniewasz :) Facet w kuchni zawsze zyskuje w moich oczach, od razu jest jakiś taki bardziej atrakcyjny (gotowanie działa mniej więcej jak gitara - to jakieś +20 do fajności). Co do wtrącenia piłki nożnej - jak najbardziej! Ogromną fanką nie jestem, ale przy okazji większych imprez, albo ciekawego meczu obejrzę (nawet z zaangażowaniem!). Moim zdaniem stresowanie się wynikiem niekoniecznie psuje radość kibicowania - wydaje mi się, że jest nawet jego ogromną częścią. W meczu o turniej kwalifikacyjny w Tokio czułam się jak na jakimś egzaminie, tyle że mogłam wrzeszczeć, skakać i tupać ;) Ale stres był ogromny!
    Muszę się zgodzić z Matteo. To co powiedział jest brutalne i straszne, ale to prawda. Luca powinien być przygotowany na taką przykrą ewentualność. Chociaż czy da się przygotować na śmierć dziecka...? Trudno nie przywiązać się do Adriano - na pewno nie jest obojętny Luce (Boże, czy tylko ja mam wieczny problem z odmianą jego imienia?! :D), dlatego wydaje mi się że nie zrezygnuje z kontaktu z chłopcem. No i spotkania z siatkarzem też na pewno wpływają na chłopca pozytywnie; nie, Luca nie przestanie go odwiedzać.
    Dużo weny życzę, czekam na kolejny rozdział! :) :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Melduję się i tutaj! Biedny, załamany Matteo swoim jakże marnym i żałosnym losem jakiegoś tam siatkarza! Nie no, na miejscu Luci roześmiałabym mu się w twarz. A argument "Bo mama..." No powala. Ale wiadomo, jakie to są maminsynki! Ale żeby Piano nie był wykształcony? W to nigdy bym nie uwierzyła hah :D Muzykalny, okej... No tak bywa. Ale za to gotować umie! Serio, zjadłabym coś z ich rąk, nie koniecznie pizzę. Ale dla mnie bez mięsa proszę! (śmieszna prośba, jeśli tam prawie wszędzie jest coś mięsnego. Nie ważne!) Najważniejsze jednak, że nie otruł najlepszego przyjaciela, a co za tym idzie dostarczył im energii wprost na mecz. Matteo to wprost ja. Najpierw zwyzywam, ale potem i tak się dre, żeby grali i mnie nie słuchali :D Szkoda, że nasi sportowcy tego nie słyszą, bo to czasem mogłoby im pomóc. Z drugiej strony tyle różnych taktyk, że biedni by się pogubili.
    Matteo mnie zaskoczył, szczerze mówiąc. Nie spodziewałabym się po nim takich słów. Wiadomo, nie głupi chłopak, jednak nie myślałam, że tak zrobi. A jednak spróbował otworzyć Luce oczy - z jednej strony w porządku, z drugiej nadzieja umiera ostatnia. I lekko zrujnował ich wspólny czas. No ale prawda czasem taka jest.
    Tak samo ich zachowanie. Tupanie nóżką czy fochy, ale co jak co to dorośli faceci. Wierzę, że Luca jakoś sobie z tym poradzi, przecież to chłop jak dąb!
    Pewnie komentarz jest nieskładny jak nie wiem co, ale to emocje Matteo mi się udzieliły hihi ;) A tak poważnie, to dopiero co komentuję z opóźnieniem, a już chętnie zawołam: Proszę o nową część! Bo inaczej... :D
    Buziaki przesyłam także tutaj! :*

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy