poniedziałek, 25 lipca 2016

Rozdział IX

      20.04.2015, poniedziałek
       Pierwszy raz od niepamiętnych czasów obudził mnie zegar biologiczny, a nie ten stojący na szafce nocnej. Od zawsze lubiłem leniuchować, lecz ciągłe treningi, spotkania ze sponsorami, imprezy z klubowymi kolegami a także wizyty w szpitalu nie pozwalały mi na tak częste oddawanie się pasji. Ospale zwlekłam się z łóżka i udałem się do kuchni, aby przyrządzić sobie śniadanie. Nie byłem zbyt głodny, jednak regularne spożywanie posiłków było dla każdego siatkarza priorytetem. Wziąłem do ręki czajnik i napełniłem go wodą - miałem ochotę na filiżankę gorącej, ciemnej kawy.
      Skromne zapasy w mojej lodówce nie pozwalały mi na przygotowanie jakiegoś wymyślnego dania, więc musiałem zadowolić się jajecznicą. Mimo iż wyglądała i pachniała bardzo apetycznie, jej smak pozostawiał wiele do życzenia. Nigdy nie byłem dobrym kucharzem – raczej preferowałem zamawianie jedzenia lub udanie się do restauracji, jednak tamtego dnia postanowiłem odciąć się od świata i ludzi, chciałem przez chwilę pobyć sam i choćby na moment zapomnieć o otaczającej mnie rzeczywistości.
      Moje plany legły w gruzach, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Miałem nadzieję, że po raz kolejny ktoś postanowił złożyć wizytę sąsiadowi i najzwyczajniej w świecie pomylił numery mieszkania, jednak spojrzenie w wizjer pozbawiło mnie złudzeń.
      - Słyszałam, że masz wolne, więc postanowiłam cię odwiedzić – usłyszałem od stojącej w progu szatynki. Mocno przytuliła mnie na powitanie i pocałowała w policzek, co nie udałoby się jej, gdyby nie założyła butów na wysokim obcasie.
      - Miło cię widzieć – rzekłem obojętnie i gestem ręki zaprosiłem ją do środka – Chcesz trochę jajecznicy? – spytałem uprzejmie, choć doskonale wiedziałem, że po incydencie sprzed kilku lat nie wzięłaby do ust nic, co upichciłem. Wspomnienie sześciu dni spędzonych w szpitalu i dziesięciu bolesnych zastrzyków przyprawiało ją o dreszcze i odwodziło od próby skosztowania wspaniale pachnącej jajecznicy. A wszystko to z winy grypy żołądkowej spowodowanej zjedzeniem ciasta z zielonych truskawek. Na swoją obronę dodam, że wspaniale prezentowały się z agrestową galaretką, a o uszczerbku na zdrowiu, jaki mogą wywołać dowiedziałem się, dopiero gdy Greta ich spróbowała.
      - Dziękuję, nie jestem głodna – zaśmiała się nerwowo, wyjmując z szafki białą filiżankę, którą po chwili napełniła gorącą kawą – Co u ciebie słychać, braciszku?
      Czy ona nazwała mnie braciszkiem? To słowo nigdy nie zwiastowało nic dobrego - używała go zawsze, kiedy chciała, abym wyświadczył jej przysługę. Gdy chodziło o moją rodzinę, niestety nie potrafiłem być asertywny i bez wyrzutów sumienia odrzucić czyjejś prośby, co też Greta często wykorzystywała.
      - Wszystko w porządku. Wkrótce czekają nas ciężkie mecze z Top Volley Latiną, ale wierzę, że ich pokonamy i zdobędziemy Mistrzostwo Włoch – zaśmiałem się, kiwając przy tym głową – Ile chcesz pożyczyć?
      - Tym razem nie chcę pieniędzy – rzekła stanowczo, czym pozytywnie mnie zaskoczyła – Chcę cię prosić o przysługę. Rodzice nie pozwalają mi wyjechać na obóz koszykarski. Porozmawiasz z nimi, przekonasz ich? – mówiła błagalnym głosem, na który nie potrafiłem pozostać głuchy.
      Pokręciłem głową z dezaprobatą, mrugając przy tym kilkukrotnie, aż w końcu rzekłem bez przekonania:
      - No dobra, porozmawiam z mamą, ale nic nie obiecuję. – Zaczęła biegać w podskokach i mnie przytulać, pełna wdzięczności. Właśnie dzięki tym chwilom, kiedy ogarniała ją radość, zawsze byłem gotów spełnić jej nawet najśmielsze prośby – Tylko pamiętaj, że masz u mnie dług!
      Siedzieliśmy tak jeszcze przez chwilę, wspominając czasy młodości, gdy zadzwonił jej telefon, po którego odebraniu pożegnała się ze mną i oznajmiła mi, że niestety musi już iść. Odprowadziłem ją do drzwi, po czym wróciłem do błogiego odpoczywania.
 
~*~
 
       Wolnym krokiem przemierzałam szpitalny korytarz, kierując się do sali trzysta czterdzieści trzy. Z powodu natłoku obowiązków oraz zbliżających się ćwierćfinałów ligi i meczów z drużyną z Latiny nie miałem ostatnimi czasy zbyt wiele czasu dla Adriano. Nie byłem zadowolony z takiego obrotu spraw, więc korzystając z dnia wolnego od treningów, postanowiłem złożyć mu niezapowiedzianą wizytę.
      Zdziwił mnie fakt, iż drzwi do sali były otwarte. Zerknąłem nieśmiało do środka, obawiając się, że naruszę czyjąś prywatność, jednak ku mojemu zaskoczeniu w pomieszczeniu nikogo nie było, ani jednej żywej duszy - zamiast tego kilka kartonów o różnych kształtach i rozmiarach, ułożonych równo na stole oraz akwarium, w którym pływał Squalo.
      Łóżko było posłane, a okno szeroko otwarte.
      Stałem w progu i uważnie pochłaniałem wzrokiem całe pomieszczenie. Zastanawiałem się, co jest przyczyną takiego stanu rzeczy, jednak żadnego z moich uzasadnień nie można było nazwać optymistycznym. Próbowałem w jakiś logiczny i, co najważniejsze, pozytywny sposób wytłumaczyć sobie zniknięcie Adriano i spakowanie jego rzeczy, jednak wszystkie refleksje prowadziły do wysnucia tego samego, niezbyt przyjemnego wniosku.
      Pozwoliłem negatywnym myślom na zawładnięcie moim umysłem.
      Otrząsnąłem się z letargu dopiero po upływie kilkudziesięciu sekund, gdy usłyszałem stukot obcasów. Zwróciłem głowę w kierunku źródła dźwięku i ujrzałem zmierzającą w moim kierunku Antonellę. Kiedy zdała sobie sprawę, że jest przeze mnie obserwowana, natychmiast otarła spływające po policzkach łzy i pociągnąwszy nosem, obdarzyła mnie wymuszonym uśmiechem. Jej zachowanie potwierdzało moje mroczne wizje.
      W oszołomieniu patrzyłem, jak ominąwszy mnie, wchodzi do pokoju z zamiarem wyniesienia kartonowych pudeł.
      Wykonałem kilka kroków, aby znaleźć się obok niej. Odłożyła podniesiony przed momentem pakunek i spojrzała na mnie zaczerwienionymi oczyma. Instynktownie podszedłem jeszcze bliżej i delikatnie ją objąłem. Prawą dłonią gładziłem jej plecy, naiwnie wierząc, że dodam jej w ten sposób otuchy i sił. Próbowałem coś powiedzieć, jednak słowa Wszystko będzie dobrze wydawały mi się w tamtym momencie banalne, sztuczne i wymuszone.
      Przypomniałem sobie wszystko, co przed kilkoma dniami powiedział mi Matteo.
      Im bardziej się do niego przywiążesz, tym trudniej będzie ci się z tym pogodzić.
      Miał rację. Stałem w sali, w której jeszcze kilka dni temu rozmawiałem z Adriano i nie potrafiłem zaakceptować rzeczywistości, odrzucałem wszystkie fakty, które dawało mi otoczenie. Nie mogłem ukryć, że przywiązałem się do ośmiolatka. Pozwoliłem mu wtargnąć do mojego życia i całkowicie je zmienić.
      Nie chciałem myśleć o uczuciach Antonelli. Wiedziałem, że bardzo wszystko przeżywa, tysiąckroć bardziej niż ja, w końcu była jego matką i wierzyła do końca, że jej syna da się wyleczyć. Bałem się, że próby wniknięcia w umysł i serce kobiety mogą skończyć się moim jeszcze większym przygnębieniem, a przecież powinienem być silny.
      Odkąd znałem Adriano, naiwnie wierzyłem, że lekarze odnajdą jakieś lekarstwo i nie pozwolą mu umrzeć. Może dlatego tak ciężko było mi się teraz pogodzić z zaistniałą sytuacją?
 
 
 
Witajcie!
Oto postanowiłam przybyć z kolejnym rozdziałem. Miał ukazać się dopiero za tydzień, ale zmieniłam plany. Zdałam sobie sprawę, że 07.08 blog będzie miał rocznicę i właśnie tego dnia ukaże się dziesiątka, ewentualnie dzień później (nie chciałam zaledwie tygodniowej przerwy między rozdziałami) :)
Poza tym, kilka razy słyszałam o problemach z odmianą imienia Luca, więc proszę, oto ściąga :D A myślicie, że dlaczego opowiadanie jest w pierwszoosobowej narracji? Na pewno nie po to, aby uniknąć odmiany tego imienia xD
 
 
Źródło: odmiana.net
Informuję również, że nowość na drugim blogu (kto jeszcze nie był, serdecznie zapraszam) pojawi się pod koniec tego tygodnia.
Ślę całusy :*

9 komentarzy:

  1. Ojej.
    Tak nagle? :(
    Nawet nie zdążyli się pożegnać. Śmierć dziecka zawsze jest straszna, zawsze niesprawiedliwa i wstrząsająca. Antonella będzie teraz potrzebowała gigantycznego wsparcia, tak jak zauważył Luca ona przeżywa to przecież najbardziej...
    Smutno będzie teraz bez Adriano. Fajny chłopaczek z niego był - bystry i uroczy. Mimo że byłam przygotowana na to, że i takiego obrotu spraw mogę się spodziewać i tak jestem zaskoczona sposobem, jakim poinformowałaś nas o śmierci chłopca. Właściwie bez jakiegoś przygotowywania nas, czytelniczek, z rozdziału na rozdział Adriano zniknął. Matteo miał rację, ale kto by się tym przejmował w zaistniałej sytuacji...?

    Smutno teraz :/
    Czekam do siódmego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (Imię Luca jest problematyczne chyba tylko dla Polaków, taką pokręconą gramatyką możemy się szczycić :D W sumie mogłam posprawdzać odmianę jego imienia sama, nie mam pojęcia, dlaczego na to nie wpadłam! Teraz udostępniłaś ściągę i już nie będę się ośmieszać, dziękuję Ci za to ;D)

      Usuń
    2. Dla mnie to imię też jest głupie. Ściąga zawsze się przyda, nie tylko czytelnikom, ale również dla mnie xD Chociaż nie przeszkadzają mi w tej kwestii błędy innych, bo sama często się mylę.
      Tak w ogóle to nawet na innych blogach, w których pojawia się Luca często widuję błędną odmianę C:
      Dziękuję bardzo za komentarz.
      Pozdrawiam ;*

      Usuń
  2. No właśnie, zgadzam się Devoid - tak jakoś to nagle. Niby Adriano było dużo, ale jednak mało. Niby się coś zaczęło, ale wyjątkowo szybko skończyło. To też pokazuje, że jeśli się przywiążesz - to koniec. Ludzie często o tym nie pamiętają, np. jeśli chodzi o wyrzucane zwierzaczki. No ogólnie ciężki rozdział. Niby siostra i niby fajnie, ale jakoś tak nie do końca, bo ciągle w głowie słowa Matteo. Ale Greta wariatka taka, zupełnie inna niż on. Ciekawe czy w rzeczywistości też taka jest? :D Właściwie nawet nie wiem jak mam skomentować ten rozdział, ciężko tak jakoś. Bo właściwie wiemy, że koniec. No i pojawia się mama małego i próbuje ją pocieszyć, ale ewidentnie go potrzebuje. Króciutki rozdział, ale daje do myślenia ;)
    Co do fajowskiego (mnie się podoba, jest orydżinal!) imienia Luci (tak, wiem że Luki) jakoś mi tak lepiej z tym jego "c". Luci a nie Luki, tak mi bardzo kochanie brzmi. Mam nadzieję, że nie pogniewasz się, jeśli u mnie będzie występował Lucia, po prostu. A jeśli jednak będzie, to krzycz i postaram się opanować z moją "miłością" :D
    Fajnie, że nowość już niedługo. Czekam więc na to co ten Lucia zrobi ze sobą. Oby było wszystko dobrze.
    Ślę buziaki! :* I do spisania niebawem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie, nie, nie!
    To nie może się tak skończyć!
    Co prawda to opowiadanie mimo wątków humorystycznych porusza ciężki temat i nie ma "słodko-pierdzącej" atmosfery, ale nie wydaje mi się żeby kolejne rozdziały miały budować historię na bazie tragedii życiowej. Poza tym sam tytuł "zostań z NAMI" sugeruje że to nie powinno się źle skończyć. Może Adriano gorzej się poczuł i został przeniesiony na inny oddział? Albo musiał przejść nagłą operację, po której powoli będzie dochodził do siebie?
    W poprzednim rozdziale nikt chyba nie spodziewał się po lekkoduchu i lekko głupkowatym Matteo takich mądrości życiowych, ale to prawda. Tyle że każda relacja łączy się z przywiązaniem i gdy kończy się źle, z cierpieniem. Tak samo w przypadku związków, przyjaźni jak i posiadania zwierząt, jeśli związek się rozpada, przyjaciel wbija nóż w plecy, a zwierzak przedwcześnie nas opuszcza, tylko angażując się w jakąkolwiek relację, nikt raczej nie nastawia sie na ten negatywny scenariusz. Tu sytuacja jest inna, bo czas chłopca jest ograniczony chorobą. Ale czy to oznacza, że Adriano miałby spędzić go w samotności, nudząc się i nie widując nikogo poza matką i sztabem lekarzy? Dla tego chłopca taki kumpel to pewnie najlepsze, co go w życiu spotkało, a świadomość że dało się komuś radość w tak trudnym dla niego czasie, powinna być silniejsza niż lęk przed stratą i cierpieniem...
    A o odmianie nie nie mów, ja to robię jeszcze inaczej! Czemu Vettori musi mieć takie problematyczne imię :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale po prostu sama nie wiem co mam napisać. Strasznie przywiązałam się do Adriano i jakoś w ogóle nie brałam pod uwagę tego, że o może od tak po prostu... zniknąć. I to tak nagle. Aż zachciało mi się płakać.
    Teraz naprawdę nie mam pojęcia jak to skomentować. Czuję się trochę jak Luca - tak samo nie przyjmuję do wiadomości, że ten chłopiec naprawdę nie żyje. To po prostu jest strasznie dołujące. Adrianno był takim bohaterem, którego się nie da się nie lubić i jak przeczytałam, że nie żyje to trzy razy sprawdzałam czy na pewno dobrze widzę.
    Teraz ze strony technicznej - świetnie opisałaś uczucia siatkarza. Prawda jest taka, że opisy uczuć to zawsze moja ulubiona część i jeśli są takie dramatyczne jak ten to potrafię czytać je po sto razy, a nawet więcej.
    Ja zawsze mam problem z odmianą zagranicznych imion. Dlatego staram się ich po prostu, albo robić to bardzo rzadko. Największy problem zdecydowanie sprawia mi imię "Pierre".
    Nie mogę się doczekać jak teraz potoczy się akcja, bo obstawiam, ze skupi się na matce Andriano i Luce.
    Ode mnie to tyle.
    Pozdrawiam
    Violin

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak mi było przyjemnie po przeczytaniu rozdziału na "Uciekam przed miłością", a Ty tutaj taki numer wykręcasz! ;) Okej, jestem poważna adekwatnie do sytuacji i przyznaje, że mnie zaskoczyłaś. Nie dlatego, że nie spodziewałam się odejścia Adriano, ale po prostu nie sądziłam, że to wszystko wydarzy się już teraz, tuż po rozmowie Luki i Matteo. To cholernie niesprawiedliwe, że kilkuletnie dzieci muszą umierać, w dodatku w taki sposób. Adriano mimo choroby był pełen życia, a jego pozytywne nastawienie do świata było wręcz zaraźliwe. Żywe srebro. Luca nie zdążył się z nim pożegnać i to też jest okrutne. Jego emocje już trochę znamy, natomiast ciekawa jestem, jak poradzisz sobie z uczuciami Antonelli, bo domniemywam, że teraz na niej skupi się akcja.
    Pozdrawiam :*
    PS. Ściągawka bez wątpienia się przyda. Nie ukrywam, że również i ja podczas pisania komentarzy starałam się tak lawirować, by nie musieć zbyt często odmieniać jego imienia :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam nadzieję, że wiesz, jak bardzo uwielbiam to opowiadanie, mimo że go jeszcze nie komentowałam.
    Luca jest po prostu cudowny, Adriano pomimo choroby jest niesomowicie pogodnym dzieckiem, a troska Matteo o Lucę mnie wzrusza. Ale... (oczywiście nie byłabym sobą, gdybym się nie doczepiła :P) nadal jestem trochę rozczarowana faktem, że zmieniłaś scenę pierwszego spotkania chłopaków z Antonellą (a tak w ogóle to uwielbiam to imię! I wcale nie dlatego, że brzmi prawie jak Antonelli XD) usunęłaś scenę, w której zastanawiają się, ile lat miała, jak urodziła Adriano! to byłoby po prostu prześwietne. Chociaż i tak, więc tym bardziej boli mnie fakt, że na szczęśliwe zakończenie nie mamy co liczyć.

    OdpowiedzUsuń
  7. (Udaję, że nie czytałam następnego rozdziału)
    Przez rozmowę Matteo i Luki, wniosek po rozdziale nasuwa się sam. Adriano odszedł, nagle i niespodziewanie. No może nie nagle, bo w końcu jest chory, ale nic tego nie zwiastowało. To piękne, że Luca zdążył go w jakiś tam sposób go pokochać. Jak przyjaciela czy kochanego chłopca, który cierpi, choć nie zasłużył.
    Cieszy mnie też fakt, że Luca ma dobry kontakt z siostrą, bo to się może przydać.
    Muszę się jednak uczepić pewnej rzeczy. Nie wiem, czy to błąd Luki czy Twój. Grypa żołądkowa to nie jest to samo, co zatrucie pokarmowe. Grypę żołądkową wywołują wirusy, konkretnie rota, jest to choroba zaraźliwa, przenoszona przed dotyk lub drogę kropelkową. Zatrucie wywołują bakterie i nie jest to zaraźliwe. Tak na przyszłość. No i ja chyba bym nie dodała takie ściągi.

    Lecę dalej ;)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy